piątek, 7 grudnia 2012

puKOKI.


 
 

Dziś spaliśmy do 8.30.
Mój organizm był w takim ciężkim szoku, że aż panikę poczułam co robić o tak wieczorowej prawie porze. Śniadanie dawać czy może juz obiad?! [tzn czy dzwonić po obiad...] Dziecior radośnie pomnął w 'piżdżamce' jeszcze do swojej nowej miłości [o tym na końcu] a ja z szoku próbowałam się otrząsnąć.
Powiedziałam sobie, 'SPOKÓJ', to tylko [AŻ!] półtorej godziny różnicy w rozkładzie dnia. Zywczajnie tak przesuń Babo sobie grafik.
No tak. Niby proste. Aha..
Żeby Matce przypadkiem się w dupie nie poprzestawiało, Dziecior oraz reszta świata postanowili uświadomić mi, że nic za darmo nie ma.
Śniadanko ok, bajeczka, sto czytań każdej książki, klocki, kupa, owoce. Dobra - pora spaceru.
Już na wyjściu okazało się, że półtorej godziny robi wielką rożnicę i ludziów na ulicach dwa razy więcej, tłumy w piekarenkach i innych osiedlowych rozkoszach.
Wchodząc do piekarni po bułkę ziarnową dla Mamy oraz po białą, pyszną, śmiercionośną dla Bola zaczepiła mnie starsza Pani wyglądająca na Halinę i pyta zdegustowana:
'Tak śnieg dziecku prosto w oczy?!...'
Na co ja rezolutnie i w całkiem przecież dobrym humorze odpowiadam:
'No tak w życiu jest, że zawsze w oczy...'
Halina nie pośmiała się wcale, fukneła i dołączyła do kolejki gdzie już na nią czekała Druga, wyglądająca na Mieczysławę.
Mieczysława mówi: [a widać, że ciężko jej na sercu i los mojego dziecka jej ciąży]:
'...te dzisiejsze matki...' - Halina szczęśliwa, znalazła ziomalkę. Ja biedna z zaśnieżonym po uszy wózkiem za nimi. Na przegranej.
Pomartwiły się o Bola, pofurkały, poprychały na mnie i zajęły się debatą czy 'ten razowy' to prawdziwy jest bo 'mówili...w tv mówili...'
Dziecior w tym czasie zapodał swoją minkę 'taki jestem nieszczęśliwy i na pewno cosmnie boli' składając usta w trąbkę i pojękując łapał się za język.
Natychmiast od Pani za ladą dostał bułę i lizaka. Lizaka nie dałam. Bułę tak.
Wychodząc z piekarni okazało się, że Halina i Mieczysława mocno się zakumplowały i debatę o skuteczności rutinoscorbinu prowadziły 'przed'.
Dziecior wyjechawszy na zewnątrz uradowany wywalił [bolący] jęzor i zaczął łapać nim śnieg.
Halina nie wytrzymała:
'Jak Pani może na to pozwalać?!!!'
Miecia zawtórowała podnosząc oczy do nieba i fukając ostrzegawcze dźwięki niebezpiecznie zbliżała się do wózka, najpewniej z zamiarem podniesienia budy.
Niewiele myśląc zrobiłam skomplikowany manewr wózkowy znany jedynie miastowym Mamom i mijając Panie odrzekłam:
'Ale to właśnie dobrze! Bo on bardzo mało pije w domu'...
Serio. Pije mało.
Uciekając w obawie ataku [ każdy wie jak zwinne i silne potrafia byc emerytki gdy walczą w słusznej sprawie ] usłyszałam jeszcze:
'Na Boga!!! A potem się dziwią, że dzieci pukoki dostają!!!!'
Zachodziłam w głowę o co choo, olsniło mnie z 400 metrów dalej.
Pneumokoki.
Ach, jak dobrze, że nasi emeryci interesują się zdrowiem młodego pokolenia!

Do domu wróciliśmy, Bolo nawodniony, pukoka PuKI co nie mamy.

Dalsza część dnia była dalej w klimacie: 'by sie matce w dupie nie poprzestawiało' ale o tym może jutro.

Jaka to nowa miłość Kurduplastego pisać miałam.
Magnesy!
Tata Bolo jakiś czas temu zamontował mała tablicę na wysokości Pana Klocka. Do tej pory biedaczydło miał jedynie jakiś paskudny magnes z kotem z kwiaciarni.
I czekaliśmy. Bo musieliśmy na dostawę poczekać.
W tym czasie obejrzałam całą masę magnesów dzieciorowych. I są ładne, i są fajne.
Ale tylko nasze są ŚLICZNE. Nie bajkowe, nie 'cartoonowe' - baśniowe.
Z reguły magnesy dla dzieci to albo zwierzaki [ja już dziekuje, zwierzaki otaczają mnie wszędzie, jeszcze jedna krowa, jeszcze jeden pies a zacznę wyć, wprawdzie jest kot ale wygląda jakby spał więc pełni inne funkcje niż 'miaumiau'] albo literki/cyferki [za wcześnie]. 
A te nasze? To taki ogród z lekkimi kolorami, z obrazami, rozmiarami pozwalającymi układać delikatne, niekrzykliwe obrazy.
I mam wrażenie, że Bolowi było to potrzebne, coś co daje mnóstwo mozliwości 'rozpracowania' bez narzucającej się treści.
I jest i ptak i żółw i jeż [tuptup] ale i wieeelkie drzewo, i małe i duże kwiaty, i motyle, i biedronki..
To rodzaj magnesów, które będą tak samo ładnie wyglądać w przyszłości na lodówce podtrzymując listę zakupów, gdy już Małe się znudzi.
Póki co ledwo kapcia założymy rano, już leci do tablicy swojej, przykłada, przekłada, opowiada, zmienia, segreguje, nazywa, na kaszę trzeba wołami ciągnąć. Brawo sibie ciągle sam bije i wycia z zachwytu nad własnym geniuszem uprawia.
Dodam jeszcze, że świetna to sprawa, że są w tak przeróżnych rozmiarach, że 'malowanie' jest malowane a nie naklejone i fakturę farb czuć pod palcami, a magnes jest na całej szerokości więc zęby nie mają pola do popisu.
I akuku! - są oczywście drewniane. Cudo.

Nasze magnesy TU --> Poetycki Ogród


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

8 komentarzy:

  1. litości!!! oddychać ze śmiechu nie można!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobre te magnesy, na początku myślę sobie - babowe ale potem argumentacja do mnie dotarła, jest taki przesyt treści we wszystkim dla dzieci, Matylda będzie in LOW.
    A Bolesław słusznie brawa sobie bije, też bym bił jakbym tak ptoki na drzewie ułożył!
    PUKOKI rządzą - ave halina i miecia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się uśmiałam ;) Aż mąż się zainteresował co ja tam czytam, ze się w głos śmieję ;) O mało się nie posikałam. No i łzy oczywiście poleciały :D
    PUKOKI rządzą !!!:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne powiem tylko tyle bo ja się w środku po prostu rozpływam, ot co!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój Maluch też do chlejusów nie należy. Ja niestety nerwowa jestem, więc pani Halinka czy inna Miecia, zapewne otrzymałaby soczystą wiąchę. Ale jak dotąd, wszystkie takie komentarze mnie omijają. Może gębowo odstraszam :D
    A jeśli chodzi o magnesy, to tablicę w niedługim czasie też chcę zakupić, ale na razie bawimy się książkami z magnesami i Geomagsami.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze, że takie Miecie i Halinki są i młode mamy mogą liczyć na uświadamianie w zakresie pukoków. od dziś żyję w strachu, bo wyobraziłam sobie je jako najbrzydsze z najohydniejszych robali..bleee.
    buziamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jeszcze raz ja. wczoraj śnieg naparzał. dziadkowie zabrali Kaloszka na spacer. i dobrze. przemarzła trochę i jeść jej się w końcu zachciało;) ale nie o tym.. przyszli i opowiadali o tym jak to łapała lecące płatki śniegu do buzi. i w tym momencie ślubny mój do swej teściowej rzuca tekst: a co z pukokami? i cholera.. moja mama chyba w tej samej czasoprzestrzeni co Halinka i Miecia żyje, bo od razu zakumała o co kaman;)

      Usuń
  7. HAHAHAH Iwonka :D - fajnie, że Twoj mąż pukokami też operuje :D

    OdpowiedzUsuń