niedziela, 28 lipca 2013

a dupa.


Na wstępie już zaznaczam, że można zacierać ręce i cieszyć się, że i Kredce nie wszystko się udaje a w dodatku jak już nie wychodzi to po na całej linii...

A było tak.
Jeden z wieczorów. Przeglądam blogi. Przeczytałam recenzję cudnego miejsca [ KLIK ] na fajnym blogu TasteAway. Kazimierz Dolny. Pomysł na weekend. Pięknie, wygodnie i pysznie.
Dwa słowa z Tatą Bola - decyzja - jedziemy. Za minut 10 rezerwacja zrobiona.
Toż przecież trąbię wszem i wobec, że spontan to super sprawa, że Bolo podróżnik zagorzały, że my takiego nosa mamy...
I tak zaczęła się rzeźna a ja nigdy nie byłam w większym błędzie...

Wyjechaliśmy tuż po drzemce. W super nastrojach, podśpiewując autorską piosenkę, że jedziemy na wycieczkę, bierzemy Bola w teczkę.
Bobek jak zawsze nakręcony, szczęśliwy, pomaga pakować, nosić do auta. 
'Tata! Lalallaaa!' - włącz muzę Tata i śmigamy, jak zawsze...

A dupa jak zawsze.
Ledwo wyjechaliśmy z Wawy, moje podróżnicze, kochające jazdę dziecko zaczęło leciutko świrować. Daj to, nie, daj tamto, pić, jeść, nie pić, nie to pić, baw się, śpiewaj, tańcz kaczką, nie, teraz tańcz pingwinem...
Nigdy tak nie było. Bolo wsiadał, jechał i podśpiewywał...
Po 20 minutach już byłam zmęczona i czułam, że jeszcze raz przeprowadzimy zabawę 'pukpuk - kto tam?' i tu Matka wymienia tonę zwierząt choć i tak wiadomo, że zawsze to kaczka przychodzi... czułam, że albo się poryczę albo będę krzyczeć. Bez sensu. 
Ale Jęczybuła nie odpuszczała, uatrakcyjniła grę, bo wcale tym razem nie przyszła kaczka tylko gąska. 
A kaczka szła tuż za nią... <ściana>

Trasa - koszmar. Nasz ukochany śmigacz z obniżonym, twardym zawieszeniem siekał mi nerki i kręgosłup.
[bo fotele kubełkowe, Proszę Państwa, są z przodu a nie tam gdzie siedzą dzieci, zwierzęta i cały plebs czyli z tyłu, na Boga..]
Dziura na dziurze, koleiny, rowy, wąsko, ciasno, cała masa traktorków i innych udupiaczy podróży.
Ja zirytowana to i Bobek wnerwiony, on wnerwiony, żona marudząca, to i Ojciec wnerwiony. 
W aucie jedna wielka bomba czekająca na wybuch. Kłótnia i krzyki wisiały w powietrzu.

Ale przecież my podróże kochamy. Zaraz dojedziemy, będzie nowe miejsce, nowe emocje, nowi ludzie... Będzie super przecież!
Wjechaliśmy do Kazimierza. Tknęło mnie, że jest jakoś inaczej niż pamiętam... 
Ale, ale, fochy na bok.
Hotel.

Największa porażka moich wyborów od czasów urodzenia się Bolka.
I proszę pamiętajcie - to moja subiektywna, wnerwiona, umordowana opinia.
I cokolwiek napiszę dalej - hotel nic a nic nie zawinił.
Zawiniła moja [nie]zdolność oceny potencjalnej sytuacji.

A sytuacja była taka. Maleńki hotelik. Wszystko skupione, zero przestrzeni. Przemiła obsługa.
Pyszne jedzenie. Pięknie urządzony. Klimat i wypas. Mały basen.
Dla nas tragedia.
Bolo dostał joba. Ale o tym za chwilę.

Pani zaprowadziła nas do przygotowanego pokoju. Na piętrze. Pokój piękny. W pokoju ... wanna...
Marzenie. Dla pary.
Zapaliła mi się żarówka w główce - a co będzie wieczorem? Bolo pójdzie spać ok 21 i co dalej? Będziemy leżeć obok niego? 
Przecież nie zostawię 2 latka w pokoju w obcym miejscu chociażby żeby zejść na kawę.
Może zostać jedno z nas, a potem zamiana. No piękne spędzenie wieczoru razem...
I pytam Panią, może coś z balkonem, z tarasem - bo ja, tłumok, nie sprawdziłam czy w ogóle taka opcja jest.
No więc nie ma. Możemy dostać pokój wychodzący bezpośrednio na ogród. Tak, bierzemy.
To była jedyna słuszna decyzja tego dnia.
Niestety pokój nie był już tak piękny, był raczej mocno brzydki, śmierdział wilgocią, miał łazienkę z drzwiami 'na abyaby' 30 cm od łóżka. Gdy ktoś spuszczał wodę na górze, my o tym doskonale wiedzieliśmy...
Hotel ma 4 gwiazdki, myślę, że ten pokój nie wchodzi w skład oceny...

Ale zaznaczam. Wybór był nasz. Wybraliśmy jako taką wolność wieczorem w zamian za wystrój i wygody.

Zaczęliśmy od basenu. Było już dość późno a Bolo miał obiecane pływanie. Szykował się na nie pół dnia, sam pakował rynsztunek, który zresztą bez dwóch zdań założył [mimo, że tłumaczyliśmy, że nie trzeba wszystkiego na raz..] i pomaszerował do wody. Ta godzina spędzona na basenie, z Bobkiem z rozkosznie  wykrzywioną okularami twarzą, w  [za]wielkich motylkach, w 'butach do pływania' to był jedyny promyk całego wyjazdu. Było przesuper. Ale. Ale woda była lodowata. Ale nie było płytkiego zejścia dla dziecka.
W ogóle nic nie było dla dziecka bo przestrzeni też żadnej nie było.
Ot, proste, nie robione z myślą o dzieciach - kumasz Kredka???
Zakumałam. Za późno. Bo potem było tylko gorzej.

Obiad. TasteAway zachwala u siebie dania. Zamówiłam dokładnie to co polecali. Pierogi z boczniakiem i orzechami i zalewajkę. I co? 
Nie mam pojęcia jak to wszystko smakowało. Nie pamiętam, że jadłam.
Bo Dwulatek postanowił rozwinąć dwulatkowe skrzydła i odstawić taką manianę jakiej nigdy jeszcze nie doznaliśmy.
Walił sztućcami w metalowy stół, ściągał ze stołu co się dało, klinował się w krześle, uderzał krzesłem o stół, ciągnął, szurał, stukał, biegał, zaczepiał, a co najgorsze - nie mówił, a ciągle krzyczał!

Tu dwa słowa o naszych przekonaniach. Oboje, z Tatą Bola uważamy, że wcale a wcale nie jest tak, że dziecku wszystko i wszędzie wolno. Nie należę do tych oburzonych mam, które twierdzą, że dziecko ma swoje prawa [ bo ma ale jak wszystko i te prawa mają swoje granice ] i wolno mu krzyczeć np. w restauracji. Nie. Wręcz przeciwnie. Są miejsca do tego przeznaczone, gdzie reszta gości musi się z tym liczyć, że będzie głośno, będzie harmider, że po prostu będą dzieci. Są tez miejsca z założenia 'dziciorofree' i Panie, dzięki Ci za nie... Szanujmy je i respektujmy...
Bo i ja, gdy idę z Tatą Bola na kolację nie chcę aby w tym czasie jakiś Kurdupel biegał obok naszego stołu, aby krzyczał, aby płakał, aby zawracał wszystkim gitarę. 
Nie tylko dzieciom mnóstwo się należy ale i dorosłym też. Chociaż kapeczka. W tym czas bez 'nich'.
Do tej pory było tak, że nawet jeśli zabieraliśmy Bola w jakieś bardziej 'dorosłe' miejsce to chłopina kumał bazę, a my pękaliśmy z dumy i łechtaliśmy własne ego - ach jak my go fajnie nauczyliśmy, ach jak on super rozumie, och jak potrafi się zachować...
A dupa. Tu nie potrafił a raczej pokazał się wszystkim jako rozwydrzony dzieciak, którego sama bym nie lubiła gdyby nie był mój. I widziałam siebie, taką jak te inne osoby, siedzącą z boku i rzucającą samej sobie piorunujące spojrzenia. Prawie słyszałam jak głośno krytykuję... tyle, że samą siebie i swoje dziecko.
Ewentualnie byłoby mi, samej siebie, żal...
Było nam wstyd. Było nam źle. Wiedzieliśmy, że przeszkadzamy. 
Wiedzieliśmy, że komuś psujemy randkę, rocznicę, urlop...
To nie było z naszej strony w porządku. 

I tak, aby zminimalizować te szkody, stawaliśmy na głowie aby tego Jazgota ujarzmić.
I znowu. A dupa...
Im bardziej się staraliśmy tym jazda była większa.
Poszedł do kelnera i sam zamówił lody. Ok. Na lody czekaliśmy godzinę [tu mały minus, bo tak jak rozumiem, że piękne dania slowfood wymagają długich przygotowań tak nałożenie dwóch gałek lodów do pucharka i wrzucenie na nie trzech malin nie musi chyba trwać 60 minut...]
Jak opisać co się działo przez tę godzinę?
Hałas, wrzaski, walenie czym i o co popadnie, wymyślanie głupot typu, że wejdzie do cudzego auta, że będzie siedział na cudzych rowerach, że zaprowadzi Pana Kelnera 'na basen', żeby się z nim bawił...
Koszmar... Ludzie starali się odsunąć od nas jak najdalej [nie dziwię się!] ale się nie udawało.
Ten huragan był wszędzie! A my, jak te młotki, lataliśmy za nim, tłumaczyliśmy, pokazywaliśmy, wymyślaliśmy zajęcia... Co jakiś czas chowaliśmy twarz w ramię i bezgłośnie acz siarczyście klęliśmy. 

Nadal jednak wierzyliśmy, że to chwilowe, że wszystko będzie jak zawsze, czyli fajnie, na luzie z bananami na twarzach.
Wybraliśmy się na spacer. 
Ciasno, tłoczno, uliczki zawalone samochodami, rowerami, brudno. Śmierdzi.
Cała chmara 'artystów' zaczepiających nas: daj na kiełbasę, daj na herbatę, daj na fajka, daj na piwo...
[w Wawie, nie zdarzyło mi się jeszcze żeby menel zaczepił o cokolwiek gdy byłam z dzieckiem...]
Ok, byle wyjść z rynku, byle wyjść z tłumu, dojdziemy do Wisły, będzie zachód słońca, trawa, woda, cud miód...
A dupa.
Spacer polegał na gonieniu rozszalałego Bola, który jakby usilnie starał się zrobić sobie krzywdę. 
Nie pamiętam nic ze spaceru oprócz dziur, murów, skarp, samochodów, psów i leżących pijanych ludzi.

Wróciliśmy. Bolo się słaniał ze zmęczenia. My też. Godzina 21. Poszedł spać.
Tu okazało się, że serio dzięki bogu wzięliśmy ten paskudny pokój, bo zostawiliśmy otwarte do niego drzwi a sami zasiedliśmy na zewnątrz. Kawa. Sernik. Szarlotka. Pyszne! Pierwszy świadomy smak od rana...
Ale byliśmy tak zmordowani, że ani na chwilę nie czuliśmy żadnego 'klimatu'. Intuicja podpowiadała mi żeby zapakować śpiocha do auta i wracać. Jednak pomysł wydawał się na tyle głupawy, że dałam się przekonać Tacie Wiecznemu Optymiście, że 'jutro' już będzie dobrze...
[pozor! po to, Babo, masz intuicję żeby z niej korzystać! - to notka do mnie gdy znowu dostanę amnezji i wpadnę na pomysł, że na Kaukazie, w listopadzie może być fajnie...]

Noc. Chłopaki spali. Ja nie. Budzili mnie wszyscy wracający z knajp goście. Nie byli specjalnie głośni ale słychać było każde słowo, każdy 'zdejmowany but'. W dodatku ta toaleta tuż przy łóżku z niedomykającymi się drzwiami i co 2 minuty spuszczana woda...

Bolo wstał o 6.30. Nasz dramat się ciągnął. Bo weź tu człowieku utrzymaj Kurdupla w czterech ścianach jak jest 'na wycieczce'... Z drugiej strony pora straszna, ludzie mają urlopy, wczasy - chcą się wyspać! 
A ten lata po ogrodzie, drze się, woła nas tak jakbyśmy byli sto metrów a nie 3 cm od niego...
Śniadanie od 8. Byle dotrzymać i polecimy na spacer, wybiega się, innym damy spokój.
Zanim nastała ósma ja byłam bliska płaczu a Tata Bola bliski stwierdzenia, że 'opuszcza to pomieszczenie'...
Sytuacja z obiadu powtórzyła się ze dwojoną siłą... Nawet nie mam słów by to opisać. Nie wiem co jadałam. Chyba jajecznicę...
Po śniadaniu szybka decyzja. Spadamy. Zmywamy się w trybie ASAP! Nie wytrzymamy ani chwilki dłużej.
Niech już ten koszmar się kończy. Szczęśliwie Tata Bola znalazł trasę alternatywną, wprawdzie dłuższą ale nie wybijającą mi nerek a Bolo zapięty w swoim brumie zaczął wracać do normy...
Żadne z nas, łącznie z Małym, nie cieszyło się jeszcze tak mocno z powrotu do domu.

Podsumowując. Dałam dupy.
Wszystko było pomyślane źle a raczej niepomyślane.
Spontan tak, ale nie z Dwulatkiem.
Miejsce tak ale na randkę, na rocznicę, na 'sztukę wypoczynku'.
Tym samym przepraszamy wszystkich, którym tę sztukę zamieniliśmy w sztukę przetrwania i dziękujemy, że nikt nam wprost nie zwrócił uwagi... może dlatego, że naprawdę się staraliśmy.
Kazimierz - paskudny. Nudny. Brudny. Ciasny. Brzydki. 
Kolejne błędy - nie w sezonie. Nie na weekend. Nie do kamaralnego, klimatycznego miejsca. 
Jak mantrę powtórzę - nie  z Dwulatkiem. 
Nie pchać się z Nim tam, gdzie z założenia ma być spokój, cisza, relaks. Bo raz, że innym, którzy przecież do tego odpoczynku mają prawo, psujemy pobyt, dwa, psujemy go sobie wiecznym upominaniem, pilnowaniem, i poczuciem, że się przeszkadza...
I jeszcze złota myśl - Kredko - możesz myśleć, że z reguły nie doceniasz Dzieciora więc jak zawsze wszystko się fajnie uda - a dupa. Tym razem go przeceniłaś. I to nie jego wina a twoja.
Nie wina hotelu. Nawet nie wina miasta. Błąd wyboru. Błąd oceny.
Bo wynudzone, trzymane non stop w ryzach dziecko, szczególnie tak mobilne i ciekawe świata jak Dwójkowicz prędzej,czy później dostanie w takim miejscu kociokwiku a Ty razem z nim.
I co z tego, że 'Bolo zawsze tak pięknie podróżuje, tak fajnie się zachowuje, taki z niego czaruś, tyle rozumie...'
A dupa. 
Jak widać nie zawsze.

[ A dziś byliśmy w teatrze. My i jeszcze dwójka dwulatkowców. Ale o tym opowiem za dni niewiele...]






73 komentarze:

  1. eh,ja z moim prawie-czterolatkiem mam tak niemal codziennie:P

    OdpowiedzUsuń
  2. 'Jęczybuła' też mówię ;) Pozostaje mi tylko powspółczuć i życzyć nigdy więcej powtórki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas też jest jęczybuła. W chwilach największej masakry nawet ryczypipa :P

      Usuń
  3. Nie łam się Kredko! Ja w tym roku popełniłam podobny błąd podczas planowania wakacji. Wyszłam z założenia, że z moją czterolatką mogę się szarpnąć na wypasiony hotel w centrum pewnej popularnej nadmorskiej miejscowości. I podobnie jak u Ciebie- dupa! Pokoje eleganckie ale małe, głośno, bo wszędzie dyskoteki do białego rana, ludzi tyle, że na plaży po godz. 9.00 nie było się gdzie rozłożyć. Tłum, tłumy, tłumy, hałas i brud - to moje wspomnienia z tegorocznego wypadu nad nasze polskie morze. Zawsze jeździłam do mniejszych miejscowości i było o niebo fajniej, teraz chciałam spróbować czegoś nowego. To mam. Cieszyłam się, że jestem znów w domu. Za rok jadę pod namiot na Mazury ;D PS. Nigdy już nie uwierzę w to, co widzę na zdjęciach hoteli i pensjonatów. Mikroskopijne zdjęcia pokojów, które potraktowane odpowiednim obiektywem wydają się być ogromne, wypasione ogródki za budynkiem, które w sezonie zamieniają się w... parkingi dla gości.(I nie chodzi mi wcale o jakieś podrzędne pensjonaty ale o hotele ***, które już coś obiecują gościom- mam dowody rzeczowe w postaci zdjęć z hotelu obok- na stronie piękny zielony teren, w rzeczywistości parking i zostawiony skrawek trawy na rozłożenie leżaków. I to podkreślanie, że "Hotel przyjazny dzieciom", dla wielu oznacza zwyczajne "mamy huśtawkę i trampolinę w ogródku". Do tej pory nie rozumiałam tych, którym pobyt nad naszym morzem kojarzy się z karą za grzechy- teraz wiem, co mają na myśli...Niestety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olga, chwała Ci Kobieto bo Tata Bola coś bąkał, że 'może nad morze'... przeczyta to mu przejdzie :D

      Usuń
  4. Jakkolwiek współczuję to świetny tekst i tak to jest :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze nie czytałam ale zdjęcia mnie tak zachwyciły, że poczułam przemożną chęć aby to napisać. CUDO!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy wypada przyznać, że bardzo się uśmiałem? Masz super dar pisania tak, że choćby o dupach i to nie gołych to jest zawsze ogromnie ciekawie.
    ps. odwołuję wakacje! dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  7. No to nieźle! Nie życzę powtórki z rozrywki nigdy więcej!

    OdpowiedzUsuń
  8. O ja pier... a my jutro jedziemy z dwuipółlatkiem, pierwszy raz, do małego hoteliku...o ja pierd...

    Kredka kocham Cię za posty! Za ten mniej ale i tak czytałam z walącym sercem. Teraz to już mi dudni. Nie mogłaś tego napisać z tydzień temu? :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jęczybóla- idealne określenie na moje Dziecie gdy wstępuje w nie dokładnie opisany powyżej diobeł...

    Współczuje wyjazdu i współczuje tego uczcia w środku
    jakby Ci miało zaraz głowę rozerwać... znam je niestety doskonale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, nawet nie jakby ale rozrywa na serio :| a jęczybulenie to najgorszy stan, już wolę ząbkowanie ;)

      Usuń
  10. Ja trochę o czym innym. Chciałem pogratulować dystansu i trzeźwego spojrzenia na siebie jako matki. Pierwszy raz czytam/słyszę aby matka mówiła "o innych" bez hołdowania, że jej dziecku wszystko a raczej wszędzie wolno bo to uroki dzieciństwa. Bardzo podoba mi się ta postawa.

    A swoją drogą ujawnię się bo czytam cichaczem ale od dawna. Wasz zdecydowany fan, tata Baśki (4) i Emila (2)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że została tu poruszona arcyciekawa kwestia. Ciekawy jestem czy mamy ją pociągną ;)

      Tak mi przyszło do głowy, że Kredka, nie myślałaś o blogu publicystycznym? Chętnie poczytałbym twoje punkty widzenia na tematy nie tylko związane z macierzyństwem.
      Pozdrawiam, Adam.

      Usuń
    2. Dobra, widzę, że ojcowie się zgłaszają. To i ja zza winkla wyjrzę. Kłania się tata Olka, prawie 3 lata. Czytam i bardzo lubię wasz styl, a raczej twój styl pisania Kredko. Pozdrawiamy.

      Usuń
    3. Ok, Tata Filipa czyta. Dla rewelacyjnych tekstów. Właściwie to mi wszystko jedno o czym piszecie ;)

      Usuń
    4. Hej Panowie! dziękuje bardzo za meldunki! Nawet nie wiecie jak mi fajnie, że i męskie grono nas czyta :)

      Usuń
  11. Pracownia Zoi28 lipca 2013 12:18

    Ogólnie wyjazd masakra ale podane tak, że poturlałam się śmiejąc. Super poczucie humoru :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mam mroczki przed oczami. Przeżyliśmy dokładnie to samo rok temu. NIGDY WIĘCEJ!

    OdpowiedzUsuń
  13. Ach Kredko, no i powiedz mi jak to jest? Że jednego dnia Dwulatek jest cudowny, uroczy, no do rany przyłóż, wręcz wyedukowany, a jak trzeba to dupa blada? Jak gdzieś jestem to zazwyczaj słyszę "ale to grzeczne, spokojne dziecko" i w tym momencie już wiem, że katastrofa jest blisko, bo Syn mój chyba szufladkowania nie bierze pod uwagę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo jak ma być dupa to będzie dupa :| ja starałam się oczami przekazać ludziom: słowo! on taki nie jest! nie wiem co się stało!
      ale się stało :(

      Usuń
    2. Może po prostu miał gorszy czas, może był zmęczony, poirytowany...etc. my starzy też tak mamy ale umiemy panować nad emocjami, dwulatek daje im upust gdzie sie da;)
      Ważne, żeby nawet w tych złych emocjach być i wspierać i pochylić się (mimo rewolucji w środku). A Ty byłaś więc dla mnie gitek:)
      Ka

      Usuń
  14. No dupa totalna hahaha Kredka, uwielbiam, a chyba najbardziej jak marudzisz :D

    OdpowiedzUsuń
  15. OMG. Współczuję wyjazdu!
    Nie byłam w Kazimierzu już kilka lat. Prawie zamówiłam miejsce na przyszły weekend, ale coś tam nam wypadło i musiałam zrezygnować z pomysłu. Ufff ;o)
    A w Vincencie jadłam kiedyś śniadanie. OK, ale u Fryzjera lepsze dawali.

    A pióro masz fantastyczne (lekką klawiaturę, jak mawia mój mąż) i tekst jest prześmieszny mimo wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak dobrze, że Wam coś wypadło, oj ciesz się :)))

      i najmocniej, szczerze dziękuję za klawiaturę :)

      Usuń
  16. o to to, wszyscy zaliczamy takie wypady, ze się odechciewa na dłużej. My takie wyjazdy nazywamy "wielka buba" ;-)

    Np w zeszłym roku - 160 km jechaliśmy w zeszłym roku 6 godzin, histeria za histerią w aucie na trasie Kraków - Słowackie Podtatrze. Syn miał wtedy Rok i 4 miesiące i właśnie w trakcie wyjazdu pokazał nam jak bardzo nienawidzi jeździć autem. I żadne zagadywanie nie było skutecznie na dłużej niż 20 minut, potem histeria, postój i od nowa.

    A wczoraj wracaliśmy z aktywnych wakacji w Norwegii samolotem - nasz wrzaskun ma teraz 2 lata i 4 miesiące. Podjeżdżamy na lotnisko , cieszymy się wszyscy troje, że wracamy za chwilę do domu, na wypakowanie z auta czekają: dwa rowery, przyczepka rowerowa, trzy duże bagaże i dwa podręczne plecaki. Czasu niby dużo, do odlotu 1:25. I tadaaaaaaam, bunt jak stąd na księżyc, on NIE będzie czekał, on chce TERAZ do mamy na ręce. I wrzaski na parkingu i morze łez i tupanie, histeria. W aucie nadal czeka cały sprzęt, który trzeba odprawić co zajmuje więcej czasu niż normalnie, bo rowery i przyczepka są gabarytowo duże i nadaje się je w specjalnym miejscu. Zegar tyka, histeria na maksa, my upoceni, ja na zmianę próbuję pomagać mężowi i uspokajać syna - o mammamija. Dobrze, że już wracaliśmy, mózg przez uszy prawie wyparował. Zdążyliśmy. Na styk.

    Ps. A w Norwegii okazało się, że wrzaskun właśnie przestał lubić podróżować przyczepką rowerową :D Jeździł przez półtorej roku i bardzo mu się podobało, właśnie jak się zdecydowaliśmy na wyprawę rowerową to "odlubił". Ale! Nie poddaliśmy się, chodziliśmy 10 dni po górach z małym w nosidle i bardzo się podobało. Tylko te rowery i przyczepkę targaliśmy niemałym wysiłkiem po to, żeby użyć tylko raz w atmosferze wrzasków ;)

    Luz. To tylko mała buba. Bo mieliśmy nosidło :D
    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o jezu, zwizualizowałam, prawdopodobnie bym się poryczała :D

      tekst o odlubieniu przyczepki BOSKI! :D

      Usuń
    2. No tak, tekst może i boski, ale ja po poprzednich sukcesach przyczepkowych wymarzyłam sobie i nieśmiało zaczynałam planować, że zimą polecimy na rowerową wyprawę życia gdzieś w świat. Familijne romantico, my troje, rowery, przyczepka, natura, takie odkucie się za trzy lata wakacji kontrolowanych (bo ciąża, bo maluch mały). A teraz klops, kaplica, mogiła - w aucie nie cierpi jeździć, przyczepkę właśnie odlubił :D Tu nie ma śmiania, tu się dramat przeżywa :D Buba astronomiczna !

      Górskie wycieczki w nosidle mu pasują ostatnio, chyba uczepimy się tego wątku ostatniej szansy na aktywne życie familijne ;)

      Usuń
  17. podobno się tak zaczyna w wieku dwóch lat...u mnie okres rozstrojenia dziecięca zaczął się w wieku 20 miesięcy i trwał do 30 miesięcy:/ Na szczęście idziemy w dobrym kierunku i jak planujemy wakacje i wypady to przede wszystkim pod moją dwójeczkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 miesięcy... Ojciec Bolka strzeli sobie w czambo a ja zaraz po nim bo odliczamy, że niby do grudnia powinno przejść brrr! :D

      Usuń
  18. Nie wiem co mnie bardziej ubawiło, tekst czy zdjęcia Bolka w ekwipunku. Boski! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiesznie, śmiesznie ale wiem dobrze jak to jest w trakcie gdy ma się ochotę zapaść pod ziemię albo "opuścić to pomieszczenie" na zawsze. Przykro mi, ale widać, każda z nas musi przez to przejść. Bolo w pływackim uniformie wymiata :)

      Usuń
  19. Co do Kazimierza - zgadzam się w 100%. Nudny, śmierdzący, komercyjny, głośny i dla malucha nic, zero, null ciekawego. Gdy Zosia miała rok pojechaliśmy z nią w maju. Jedynym urokliwym miejscem były właśnie "przedmieścia" za cmentarzem i wąwozem, gdzie wynajęliśmy zwykłą prywatną kwaterę. Ogród cudo, jedzenie rewelacja, widoki, cisza, spokój...
    A co do wyjazdów. Może następnym razem wypróbujecie nasz spontan i survival. Mazury w namiocie, z rozkładanym łóżeczkiem turystycznym. Obory dookoła, kurniki, konie, hektary do biegania, jezioro, lasy.... tylko na zadupiu, nie w kurortach. Tu dzieciak się nigdy nie nudzi, a jak drzeć się chce, niech się drze! Jak gryźć trawę, niech gryzie! Woda z pompy też nie jest zła... jak odstoi 3 godziny, gulasz z kociołka nad ogniskiem - pycha!
    Polecam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię to:)
      Ka

      Usuń
    2. Wasz spontan to za ciężki survival dla nas, a raczej dla mnie, ja miastowa do bólu, natura nie jest moją miłością ;) ale podziwiam! i nawet zazdroszczę, kurcze, może będę miała zaćmienie i spróbujemy, w razie czego zgłoszę skargę! :D

      Usuń
    3. Polecam! W razie czego przyjmę na klatę (a mam na co :)

      Usuń
  20. nikt nie mowil ze bedzie lekko, dzieci sa tylko dziecmi i niestety czasami maja humory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nikt nie mówił też, że będzie mega ciężko ;)

      Usuń
  21. Kredka uczyłaś się fotografii? Jaki masz aparat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem samoukiem :) Co do aparatu myślę, że to nie ma większego znaczenia oprócz tego, że mam lustrzankę z dość jasnym obiektywem :)

      Usuń
  22. Tata Staszka mówi: obecny! (to jedyny "blog matczyny" jaki czytam ;))

    OdpowiedzUsuń
  23. Przepraszam ale bardzo się ubawiłam ;D Można by powiedzieć, że i porażkę Kredka potrafi przekuć w sukces ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. po ostatnim wyjeździe do kazimierza,ma podobne odczucia ( mnie rozwaliła starsza pani ), schronieni przed ulewnym deszczem obok studni na rynku zostaliśmy ochlapani wodą z czapki przez jakiegoś typa ( wcisnął się między nas , umył czapkę, otrzepał, poszedł ), droga .... przez mękę

    polecam wszystkim, którzy mają za niskie ciśnienie, chcącym się poirytować gofry w kazimierzu - panie z cukierni przechodzą same siebie w stosowaniu przepisów wytyczonych przez szefa

    OdpowiedzUsuń
  25. Podobno nie kopie się leżącego... trudno! :D Które to wymyśliło jechać PO drzemce? Przecie to oczywista oczywistość, że jedzie się PRZED, co by młode całą drogę grzecznie i słodko sobie przespało! Kredka!
    A Kazimierz? Kurcze, nawet w piękny, kwietniowy, słoneczny (środowy!) poranek nie pojmę, co jest takiego "cudownego" w tej mieścinie. Zakopane bez gór :P A w wakacyjny weekend? Ludu! Kochana!
    Jechaliście przez Górę Kalwarię? Czy 17? Jedna warta drugiej :( Witamy w Polsce B. Jeśli mielibyście ochotę, mimo takich doświadczeń, zawitać tu raz jeszcze, mogę polecić kilka zdecydowanie lepszych miejsc. Choć, całkiem szczerze, w weekendy to tylko miasto :)
    A co do "zachowania się przy stole", mam dokładnie takie samo zdanie. Lena zdaje się je respektować od urodzenia, z Kubą bywa różnie. Ostatnio zachciało mi się mrożonej kawy na deptaku podczas jednego z naszych miejskich trójkowych wypadów i myślałam, że się ze wstydu spalę, mimo lodów :( Tak na osłodę dla Was :)
    PS. Bolo w ekwipunku wygląda jak kosmita!!! KOS-MI-TA! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobra pokop Kochana pokop, już i tak nic nie czuję ;)
      Co do 'po drzemce' - ależ to żaden nasz wymysł nieprzemyślany, Bolo nigdy nie chciał spać w samochodzie, był zbyt podniecony podróżą, jazdą samą w sobie, często o tym pisałam. I zawsze był w tym świetny! Całkiem niedawno jechalismy 7 godzin do Zakopca i nie było ani pół minuty jęczybulenia :| Gdybyśmy wyjechali przed drzemką to nakręcony jak bączek nie spałby wcale albo zasnąłby tuż przed lądowaniem...do doopy ;)

      Generalnie to był szok nad 'szoki', że zaprawiony podróżnik miał odpał w aucie.

      Przez Górę Kalwarię... brrr...wracaliśmy 17tką, ciut lepiej.

      Nie wiem czy chcemy póki co w 'tamte rejony' się wybierać... W sierpniu jedziemy na Podlasie, a potem chyba odpuścimy sobie PLkę na jakiś czas ;)

      Usuń
    2. Dołączę się do pór podróży - trochę doświadczenia mam i zdanie podobne do Pauliny - najlepiej skoro świt - 3-5 rano. Dziecię jeszcze półśpiące do fotelika i wio!!! A wracamy czasem po nocy (niemal w piżamie), dziecię już półśpiące.

      Usuń
  26. Oj tam, oj tam, to był tylko wyjątek potwierdzający regułę, że Bolo zwykle świetnie znosi podróże. Następnym razem będzie dobrze :) Nie zarzucajcie podróży i spontonów - może tylko warto sprawdzić, czy ośrodek "dziecio-frendli" jest ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podróży nie porzucimy za nic na świecie, nawet kosztem jęczybulenia :D ale spontony przez najbliższe parę lat będziemy 'planować' ciut skrupulatniej ;)

      Oby to racja była z tym wyjątkiem!!!

      Pozdrawiamy i dziękujemy za otuchę :)

      Usuń
  27. oj tak ... czasem zawodzą wszystkie plany i wyobrażenia , bo nasz Dziecior ma inne widzenie rzeczy... (: i na pewno pokaże nam jak bardzo inne... (;

    OdpowiedzUsuń
  28. A ja właśnie poprzedni weekend spędziłam z dzieckiem w Kazimierzu i o ile razem za autorką bloga mogę powtórzyć: "nie z dwulatkiem" to sama miejsciwość zrobiła na mnie wspaniałe wrażenie, nie pamiętam-ciasno, brudno, menele, nikt nas nie zaczepiał, było cudownie, jedyny zgrzyt to mę dziecię właśnie

    OdpowiedzUsuń
  29. o losie, a my sie z 2letnia dama w 24godzinna podroz do ojczyzny wybieramy za chwile.. Mialam juz czarne wizje, ale ten post przygotowal mnie na jeszcze gorsze;)) mimo dramatu, musze przyznac, ze cudowna ta Pani klawiatura!;) jak juz bede sie chciala ciac w samolocie to zamkne sie w toalecie i jeszcze raz przeczytam, a potem wroce moze z dystansem;) wspolczuje jedynie naszym wspolpasazerom..bo z tej puszki wyjsc sie nie da;))
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  30. No to mi dałaś do myslenia....my we wrześniu lecimy z dwulatką i półroczniakiem na wakacje....hotel nie wiem jaki dokładnie bo mąż wyberał...ale cięzko to widzę....

    OdpowiedzUsuń
  31. U mnie też dwulatka w domu. To i wszelkie wypady planujemy (!!!) inaczej, pod nią. Przy wyborze miejsca kieruję się głownie intuicją, a podpieram informacjami z portali dzieciowych. Zwracam uwagę na oznaczenia "hotel przyjazny rodzinie". Obiekty wyróżnione tą nagrodą nastawione są na młodych turystów, często zapewniają dzieciakom masę atrakcji (baseny, place zabaw, animacje, mini zoo), gwarantują cierpliwość i wyrozumiełość personelu, a i sam rodzic czuję sie bardziej konfortowo wiedząc, że jak coś pojdzie nie tak to nikt się tu krzywo patrzeć nie będzie. Ma być wesoło, bez zadęcia, rodzinnie, ale nie nuuuudno! Bo nuda u dwulatka, oznacza kłopoty u trzydziestoparo latka :)
    Pozdrawiam,
    MJB

    OdpowiedzUsuń
  32. piękne fotki...ładnie łapiesz swojego Smyka:)

    OdpowiedzUsuń
  33. Moze to nie jest patriotyczne stwierdzenie ale zdecydowanie latwiej pojechac z tak mala dzieciorzyzna na wakacje za granice... jezdzimy sporo, podroze dalekie i bliskie ... nie wiem dlaczego ale wykladamy sie z niemocy w Polsce wlasnie i niestety to co piszesz to swieta prawda... Coraz wiecej miejsc pzryjaznych dzieciom, coaraz lepszew warunki ale i tak raczkujemy.... czasami rodzice tez chca pobyc z dzieckiem w luksusach...wlasciwie cisnie sie na usta pytanie: czy rodzice z malymi dziecmi skazani sa na namiot,obore lub inna kwatere prywatna?pozdrawiam i zgodnie sugestia jednego z czytaczy zastanow sie nad publicystyka - choc tycia zakladeczka :-)
    Justyna R. ( dawno nie pisalam ale stale obecna )

    OdpowiedzUsuń
  34. Jęczybóla, czy W moim przypadku jęczydupa gdy w moje Dziecię wstępuje opisany przez Ciebie diabeł ;)

    Współczuje wycieczki i powiem ci, że znam doskonale to uczucie, kiedy od wrzasków głowę miałoby ci rozerwać na kawałki....

    OdpowiedzUsuń
  35. Ja nigdy nie planuje, raz zaplanowałam i była jedna wielka klapa i to wcale nie przez dzieci, bo dzieci byly cacy ( wtedy w wieku jedno 2 lat, a drugie 2 msc) tylko przez osoby nam towarzyszące :/

    Termin na dłuższy urlop jedynie jest zaplanowany, na weekendowe wypady nigdy, budzę się i wiem, że gdzieś pojadę, istny spontan! Mamy takie czasy, że nocleg wszędzie się znajdzie, a ja bynajmniej mogę obejrzeć "na żywo" miejscówe do spania ;)

    OdpowiedzUsuń
  36. My dwulatkę mamy i też jest teraz taki czas, ze tam, gdzie nam błogo i wspaniale ona fioła dostaje, a tam gdzie ją wszystko cieszy my byśmy za darmo wejść nie chcieli ;) W zasadzie ostatnio poza domem jest tak, że NO MUSI być w centrum, bo inaczej krew pot i łzy... O kompromis ciężko jak nigdy, a to, co w bólach zostaje wypracowane (właśnie z szacunku do innych i dla naszego świętego spokoju) to zgadzanie się na wszystko, co chociaż na chwilę przymuli:D A jeszcze chwilę temu ten spryt, ciekawość świata, zapał... napawały nas dumą. No dobra, nadal napawają ale czasem byśmy sobie tę dumę darowali na rzecz kilku chwil spokoju ;) Podsumowując posłużę sie tytułam posta: Tak oto pedagogiczne mądrości matki-nauczycielki dają dupę! Usprawiedliwiając się trochę przypomnę, że tak jak inni nauczyciele mam wakacje, a od września pewnie znów moja córka będzie aniołem ;)

    OdpowiedzUsuń
  37. A w trakcie posiłku jedno z was nie mogło wyjśc z Bolem na zewnątrz a drugie zjeśc, a później zmiana?
    My tak robiliśmy. Nasza dwulatka przez połowę urlopu wolała się doskonale bawić na stołówce niż jeść. Ogólnie urlop męczący, a ona teraz jest na takim etapie, że czasami mam ochotę wystawić ją na balkon ;)
    Aga.

    OdpowiedzUsuń
  38. Moim zdaniem jak nic Bolo dopadł bunt dwulatka. Niestety podobny koszmar przeżyłam, gdy pojechaliśmy z naszym dwulatkiem nad morze. Mimo, że wszystko zaplanowane (nie jestem typem spontana), to niestety dziecko postanowiło poddawać nas najróżniejszym próbom wytrzymałości. Przeżyliście i jesteście bogatsi o nowe doświadczenia. Już za niedługą chwilę będziecie wspominać ten wyjazd ze śmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  39. Kochana Kredko
    Czytam od dawna,ale udzielam dziś po raz pierwszy.
    A to dla tego że Twój post przypomniał mi horror jaki przeżyliśmy rok temu z naszym dwulatkiem.
    I powiem Ci kochana szczęściara z Ciebie:)dlatego że byliście rzut beretem od domu.
    Nam syn postanowił pokazać swoje drugie oblicze na wakacjach zagranicznych,wakacjach o których marzyłam od momentu wyjścia z porodówki,wakacjach na które odkładaliśmy 2 lata:)
    Zaczęło się niewinnie,ad marudzenia w samolocie,na kolanach zle,na rekach nie bardzo,fotel niewygodny i DLACZEGO OKNO SIĘ NIE OTWIERA!!!!
    ale patrząc błagalnie na męża szukałam potwierdzenia moich nadziei że to ten samolot,że ciśnienie,że duszno itp
    A potem wirus zwany "buntem dwulatka" zainfekował cały organizm i zaczął sie horror na słonecznej Maderze
    A on nie chce na tym łóżku,nie przy oknie,nie prze ścianie,
    dlaczego nie ma Pepy w telewizji i w ogóle to przecież nie nasz telewizor
    on chce jogurt ale nie nie danio tylko bakuś,no jak to nie ma bakusia,
    siku,pić jeść nie nie chce jeść,chce loda nie nie takiego takiego jak u pani Ani na rynku, a tak w ogóle to gdzie jest jego ninja!!!!!!!
    I tak 7 dni bo jak tu wrócić
    Teraz się z tego śmieje ale wtedy wrrrrrrrrrrrr
    wiec wiem Kochana co czujesz
    pozdrawiam serdecznie
    M.

    OdpowiedzUsuń
  40. Też jestem matką dwulatka. I trzy lata temu byłam matką dwulatka. I siedem lat temu byłam matką dwulatka. A teraz sobie wyobraź taki urlop/weekend/obiad/wyjście na lody z trzema facecikami, z których każdy energii ma tyle że stutysięczne miasto można by obdzielić. I to że dwulatek teraz tylko jeden a pozostali mają pięć i dziewięć niczego nie zmienia. W dodatku jest ich trzech, więc nakręcają się nawzajem non stop. I doskonale Cię rozumiem, bo jak już czasem odważymy się wyjść gdzieś do ludzi, to baaardzo tym ludziom współczuję, bo mimo iż całą siebie wkładam w poskromienie mojej kochanej bandy, a co za tym idzie nie wiem co jadłam, o czym rozmawiałam a czasem nawet gdzie byłam, to i tak widać ich i słychać w promieniu kilkudziesięciu metrów.

    OdpowiedzUsuń
  41. Te wszystkie obrazki w kolorowych gazetach, które przedstawiają dzieci w nieskazitelnych ubrankach i ich uśmiechających się rodziców przy stole można o dupę rozbić. Na ostatnich wakacjach mój dwulatek rzucał m.in. kubkiem z piciem (otwartym nie jakimś tam niekapkiem), łyżką pełną kaszki celował w oko Pani przy sąsiednim stoliku (prawie mu się udało), dobrze że makaron z sosem nie gościł zbyt często w stołówkowym menu, bo jak był to zawisał na uszach współbiesiadników. Ot i tyle w temacie czystych i uśmiechniętych dzieci przy stole.

    OdpowiedzUsuń