poniedziałek, 11 lutego 2013

Kredka wraca...



do gotowania.
Na litość boską, to już dwa lata będzie jak to Małe się we mnie zagnieździło a ja dostałam kręćka, fisia normalnego związanego z bakteriami, wirusami i grzybami.
W mięsie to widziałam, w jajkach, warzywa szorowałam aż marchewki przypominały wykałaczki..
Tak podjęłam rozsądną wszak decyzję, że to bez sensu, że na mózg mi padło i gotowaniem i ciążą mi nie po drodze.
A potem jak z fitnessem, im dłużej się 'nie robi' tym ciężej zacząć.
Już się chwaliłam parowarem.
No tak. Czasem coś uparuję. 
Bo ze mną problem taki oto jest, że jak muszę to nie chcę. 
Chcę jak nie muszę.
I tak olśniło mnie przecież, że NIE MUSZĘ. A mogę.
A jak trochę fanu do tego dołożę, Dzieciora ufajdam mąką, zdjęcie dobre strzelę to i zjem coś domowego, i to Małe zje, nawet dwie porcje.
A syf PO? E.. najwyżej poczeka na Tatę. Albo na moment, który zawsze przychodzi - czyli, że jak zaraz tego nie sprzątnę to szlag mnie trafi z najszlagów największy.


Bo ja kiedyś gotowałam. Dużo. Bo miałam taki rok, że zajmowałam się tylko tym czym chciałam. 
I czas miałam. I chęci. I eksperymentować, poszukiwać lubiłam.
I rano po kawie wkładałam słuchawki w uszy i bez planu truchtałam do sklepu. I plan powstawał w trakcie zakupów, a potem w domu, przy głośnej muzyce - pichciłam.
I kartacze lepiłam, i drożdżowe opanowałam do tego stopnia, że wybuchało w misce, i zupa co dwa dni inna, na prawdziwym wywarze, i brioszki, i udźca pieczone, i bułki cebulowe, i pyzy całe domowe z cyrkiem odsączania skrobi...
I melona mroziłam, ze potem go wsadzić w szynkę parmeńską, i muffinki obowiązkowo co parę dni inne.
I pierś kurczaka po katalońsku była a makarony wg toskańskich receptur ugniatałam...
Albo shake migdałowy.
I myślę, że jak Tata Bola mówi może czasem: 'gdzie się podziała tamta dziewczyna...' to ma właśnie na myśli to, że lubiłam karmić. Jego, siebie, przyjaciół.
Dlaczego tak mi ciężko nakarmić własne dziecko?

Powstanie więc zakładaka 'kuchenna' na blogu, bo będę karmić tego Dzieciora Mego z egoizmu, z przyjemności sprawiania mojej rodzinie przyjemności. Tylko muszę pamiętać, że nie muszę, że mogę.

Oczywiście konkurs mnie mocno kopnął. Tyle świetnych mam, tatków i cioć - i mądre, wesołe przepisy.
Myślę, że powstający CookBook Klocka&Kredki będzie naprawdę najsuper.

Na koniec zdjęcia jakie znalazłam w swoim archiwum, szukając 'tamtej dziewczyny'...
Okazuje się, że nawet fotograficznie tym żarełkiem pobawić się można.
Tyle rzeczy zapomniałam. I wino dobre do jedzenia. Tak, do tego też czas powrócić.

Tego lizaka wcale a wcale sama nie ugotowałam się polecam....nooo polecam.... bo on strzela - a jak leży na brzuchu i strzela....










 






15 komentarzy:

  1. Wróć wróć!!! choćby dla samych zdjęć! PIĘKNE!

    OdpowiedzUsuń
  2. przepyszny, przepiękny foto wpis, aż ślinianki pracują :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia genialne a pomysł na książkę superowy, ach sama tak miałam że kiedyś gotowałam często a teraz brak czasu praca dom dziecko może kiedyś wróci na nowo.

    OdpowiedzUsuń
  4. O matulo jakie Ty zdjęcia robisz!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. I co żeś narobiła! Teraz żona mnie na miasto wysyła po strzelającego lizaka, ale nie żebym się jakoś bronił :D
    Zdjęcia genialne! Praga?

    OdpowiedzUsuń
  6. kurna normalnie część tych zdjęć powiesiłabym sobie w kuchni jako postery! boskie! gotuj i fotografuj - koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mamo gotuj! pichć, a my będzie pichcić i kosztować razem z Tobą! och tak!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdjęcia z winem - o ja cię! Zdjęcie z lizakiem - o ja cię ja cię! Kolaż - perfect! Nie zatrzymuj się bo w tych zdjęciach jest talent i duże umiejętności :) brawo!

    OdpowiedzUsuń
  9. oj dobrze prawisz, że jak muszę to nie chcę :( ale smaka mi narobiłaś, chyba coś dzis jednak zrobię ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy to są twoje zdjęcia??? Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  11. Proszę, czego to się człowiek dowiaduje! Niespodzianką jesteś, ciociu Kredko :)

    Muszę przyznać, że mnie też konkurs Wasz zainspirował. Nie mam takich bujnych kulinarnych doświadczeń, ale gotuję w domu, owszem. Tylko wszystko jakoś tak w biegu, na szybko, bez przyjemności, bez celebracji. Uśmiechy i wzdychania nad talerzem z moim pichceniem mile widziane są zawsze. To JEST przyjemność, ale przygotowanie... Kiedy robiłam zdjęcia dla Was, ogromną miałam frajdę, fakt. Nie odwiedzam blogów kulinarnych, bo już naprawdę nie spałabym, ale raz na jakiś czas samemu się zabawić? Pokazać, co dziecko polubiło, co samemu się polubiło? Że można ekspresowo, niekoniecznie cały dzień w kuchni stojąc, ale jednocześnie nie nerwowo i z radością...? Pożyjemy, zobaczymy ;) A do Waszej kuchni zajrzymy jeszcze chętniej! Może też coś zaproponuj do cookbooka?
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Przypomniały mi się czasy, jak kolczyk w pępku nosiłam :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Zdjęcia świetne! Gotowanie jest super, można się w tym odnaleźć, chociaż sama mam tygodnie, gdy na lodówkę nie mogę patrzeć, a na myśl o robieniu obiadu mnie skręca... Rzeczywiście jest coś w tym, że chcę jak nie muszę :)
    Pozdrawiamy!
    Mysza i Mila

    OdpowiedzUsuń