Tym razem będzie odrobinę inaczej bo Mama Bola przymknie się raczej [choć od komentarzy się pewnie nie powstrzyma] i premierujemy z naszą pierwszą fotoopowieścią.
Wiadomka, jesień, Haloween, Zadyszki - te sprawy. Nigdy jakoś specjalnie mnie to nie kręciło i zawsze na zawsze będę największą fanką Świąt grudniowych z ich klimatem i nastrojem.
Jednak Dziecior kolejny raz zmienia perspektywę i dynia w domu się pojawiła. Z dynią pewne foremki i inne gadżety, na które człowiek bezwiednie jakoś kasę wybula.
Nie moja to sprawa czy święto Haloween jest fajne czy nie, to czy to dobrze, że do PL zawitało czy nie [prawdę mówiąc mam dużo większy problem z Walentynkami...] Mama Bola pierwszy raz z tym świętem zetknęła się podczas epizodu 4 letniego mieszkania w Toronto. Wtedy trochę średnio moi rodzice się czuli, że to tak blisko Święta Zmarłych a tu takie harce i śmiejchujki.
Tak czy siak w latach 89-92 Mama Bola już się przebierała i łaziła z całą dzieciarnią po sąsiadach drąc się Trick or Treat [wymówić tego za cholerę nie umiałam więc udawałam i bezgłośnie gębą poruszałam a inni robili całą robotę - co prawda moje skrupuły wszystkich dziwiły bo taka na przykład chmara wietnamskich dzieci nas mijała i darła się coś w stylu 'tik i trut' bez żadnych wstydów]
No i potem człowiek do domu znosił całe torby słodyczy a w TV trąbili, żeby dzieciom je przeszukać bo pewnie jakieś 'drug'i' źli ludzie tam powsadzali i całą radochę szlag trafiał bo Dziadek Bola rekwirował zdobycze i wnikliwie jeden po drugim cukierku sprawdzał i nie zawsze oddawał.
Potem Haloween mi latało raczej koło dupala jak większość "społecznych" spraw.
Aż do teraz. Bolo za mały na 'tik i trut' ale dynię wypatrzył i duchy ogląda na wystawach i huczy 'huhu!' jako duch rzecz jasna.
Tak więc sobotę, na przekór śnieżną, postanowiliśmy z Tatą Bola jako preludium do Świąt grudniowych zrobić [bo trzeba wiedzieć, że nawet bezdzieciorowi rodzice Bola pierniki piekli co rok, ozdabiając po swojemu i rozdając znajomym a resztę na choinkę wieszali wraz z suszonymi plastarmi pomarańczy i innymi cudami - ale o tym w grudniu]
Jako, że preludium i Dzieciora 'naumieć' trzeba postępować i z emocjami [a tych tak wiele, że aż Rodzice Bola nie przewidzieli ile!] radzić sobie podczas tych podniecających czynności, tak pół soboty spędziliśmy 'robiąc' jesienne ciasteczka.
I o tym ta fotorelacja będzie.
Zamykam się. Mniej więcej....
Kurduplasty słysząc, że będzie robił ciasteczka stanowczo domagał się biszkopta... no w końcu to pierwsze ciastek pieczenie w życiu! Ale mu fajnie....
Chłopaki bardzo dzielnie wycinali ciacha.
Bolo i jego słynne "Mama mam rzyga na twarzy!" na dotyk surowego ciasta.
Tata Bola postanowił zbudować 'coś jeszcze' z resztek. 'Rzyg' się pogłębiał.
Ciacha sypaliśmy brązowym cukrem. Moje dziecko pierwszy raz w życiu spróbowało 'czystego cukru' - Armagedon! dla Mamy i olśnienie dla Bola.
I jak to z cukrem bywa - miłość od pierwszego języka lizania.
Gdy ciacha trafiły do pieca nastąpił absolutny dramat.
Małe warowało przy pieczeniu bite 20 minut.
Jak już z rozpaczy nie dało się wytrzymać pomógł najkochańszy biszkopcik.
Dynia. Dynia to fajna rzecz. Najfajniejszy w niej jest ogonek, który straszliwie kusił żeby go gryźć.
I kusił....
Aż skusił.
Tata dynię zabrał ale Bolo obiecał, że już nigdy przenigdy do buzi dyni ogonka nie weźmie...
I Tata dynię oddał!!!
A Kurduplasty poczuł ducha Haloween.
W tym czasie ciacha przestygły. Małe z dużą dozą braku zaufania poszedł do nich. Na pewno nie wyglądały jak biszkopty więc coś nie grało.
Ale kusiły....
Aż skusiły.
I 'niamniam' się rozpoczęło.
Ważna sprawa - wg Bola każde ciacho inny smak miało. Najpyszniejszy bo na 4 'mniamy' był duch, dość dobry na 'mniamy' dwa był jeden z listków, natomiast absolutnie nie do przyjęcia i na 'fujfuj' był kapelusz czarownicy, którym Bolo w całości obdarował i nakarmił Tatę.
I muszę to napisać - to był tak super dzień, że aż nie mogę sobie wyobrazić jak będzie najsuperzej spędzać czas przed - w - i po świąteczny w grudniu.
Jednak Dzieciory maja swoje dobre strony....
Foremki - kupione w HomeDecor.
Przepis na Ciacha - iść do Tesco, kupić ciasto francuskie, dalej postępować wg zdjęć powyżej.
[no chyba nikt nie sądził, że ja coś 'zagnietłam'...]
kobieto podziwiam Cię :)
OdpowiedzUsuńzeberka
O widzę, że i serwetki znalazły się we właściwym miejscu:)
OdpowiedzUsuńPrzy dzieciach rzeczywiście mozna cieszyć się z prostymi rzeczami od nowa a Bolo to super kompan w pieczeniu!
Bierka - ja podejrzewałam Cię o osobiste zagniatywanie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
bbasia
Urzekła mnie minka dramatycznego Bola i małe warowanko;) już nie mogę się doczekać ,żeby wycałować tego przystojniaka:*:*
OdpowiedzUsuńja też myślałam, że to kruche:), dopiero po upieczeniu się wydało :D a foremki super..
OdpowiedzUsuńno uwielbiam! uwielbiam Was, zdjęcia, teksty, rzeczy, UWIELBIAM!
OdpowiedzUsuńi zawsze mi mało :(
Dusia '_
Jezusku! Tak pięknych zdjęć dawno nigdzie nie widziałam. Głupio tak mieć nieswoje dziecko na pulpicie ale chętnie bym Pana Klocka tam widziała :D
OdpowiedzUsuńAkurat dziś jadę do GM, chyba się skuszę na te foremnki :) a u Was jak zwykle wesoło i pięknie. My chyba dziś też coś upieczemy, tak mnie natchnęło :P
OdpowiedzUsuńWiesz co, jA , że każde dziecko jest śliczne - śa ładniejsze i trochę mniej - ale wasz Bolo jest po prostu piękym małym człowiekiem, nie wiam jak ładni musicie być wy rodzice
OdpowiedzUsuńa fotografujesz tak piekielnie cudnie
wracam i wracm do tych samych postów co i rusz.
całujemy Mama Witka.
piąte zdjęcie!!! na ścianę!!! SZEF :D
OdpowiedzUsuńno cudo teskty:) a i fotki superaśne!
OdpowiedzUsuńpozdr,aga
super,aż mi ulżyło że to ciasto z tesco,czyli nie tylko ja mam 2 lewe ręce do ciast:-)
OdpowiedzUsuńTaaa ja też nienawidzę zagniatać ciasta. Jedna z większych kar dla mnie i unikam jak ognia.
OdpowiedzUsuńDuszka bym zjadła:)