Pod koniec października Bolo miał katar.
Kilka dni, na wszelki wypadek zamówiłam wizytę domową.
Pani przyjechała, osłuchała, pobadała i oznajmiła: sól do nosa, nawilżać powietrze.
Zgarnęła 250zł.
Po 3 dniach zero poprawy, gile żółte.
Wizyta domowa. Sól, nawilżać, dużo picia. 'Teraz to każde dziecko tak ma...'
250zł.
Po 2 dniach pogorszenie, w nocy wysoka temperatura, kaszel.
Jedziemy do przychodni. Sól, nawilżać, syropek.
Tego samego dnia coraz gorzej, wizyta domowa. Skierowanie do szpitala.
Jedziemy na Litewską.
Tłum dzieci pokładających się po kątach. Jeden lekarz robiący 20 minutowe przerwy między pacjentami bo jak oznajmia co chwilę na korytarzu: 'on jest sam!'
Po 3 godzinach wchodzimy do gabinetu, dziecko półprzytomne. Lekarz nawet na nas nie spojrzy.
'Rozebrać!'
Bada Bola tak, że Mały dostaje spazmów ze strachu, nie pozwalają mi do niego podejść.
'Na RTG!'
Ubieram dziecko, ciemnymi korytarzami szukamy pracowni rtg.
Nikogo.
Pukamy, dzwonimy. Jesteśmy w szpitalu już 4 godziny. Po 40 minutach przychodzi pan z kanapką w ręku.
Proszę żebyśmy to zrobili powoli, na spokojnie, że Mały już dużo przeszedł, Pan patrzy na mnie jak na kosmitkę, prycha i rzuca na dziecko worek z piachem.
Bolo ze strachu nie może oddychać.
Mi się otwiera nóż w kieszeni, zaraz będę płakać z bezsilności.
Koniec. Kiedy wyniki? 'Nooo może za 30 minut a może za 30 godzin, czekać'
Czekamy, karmimy Małego na parapecie, któregoś piętra.
Czekamy.
Jest z nami Babcia Bola, aktorka. Wkracza do akcji, pielęgniarki ją rozpoznają, zaraz mamy wejść. Nic mnie już nie obchodzi jak to jest załatwione.
Lekarz na nas nie patrzy, coś pisze. Pytam co jest mojemu dziecku - 'wszystko będzie napisane!'
Czy dostanie antybiotyk? - 'nie, to nie jest na antybiotyk'
Pielęgniarka podaje mu syrop w strzykawce, Mały się krztusi. Wkłada mu czopek w taki sposób, że pojawia się krew a Bolo wyje. Wymiotuje ten syrop na podłogę.
Pielęgniarka dzwoni do salowej: 'Wyrzygało się, histeryka mamy'.
Wychodzimy, że szpitala z papierem na którym napisane jest 'zmiany w płucach' i zaleceniem wizyty rano w przychodni.
Kolejna straszna noc. Rano Lekarka w przychodni zamiast zająć się Bolem robi aferę, że dziecko z zapaleniem płuc odesłane ze szpitala. Mały trzęsie się już non stop. Kolejne badanie.
Ona antybiotyku nie poda skoro tylu lekarzy nie podało.
Przyjść kolejnego dnia rano.
Przychodzimy. Inna lekarka bezdyskusyjnie kieruje nas do szpitala. Na Litewską.
Jedziemy. Wita nas tekst: 'ale wczoraj tu byliście!'.
Lekarz nie bada Bola, nie podaje mu żadnych leków.
Oznajmia, że i tak miejsc nie mają.
Ja już płaczę i krzyczę. W końcu dzwoni na Madalińskiego czy mi Bola zobaczą.
Jedziemy. Zostajemy.
Dwa tygodnie, 7 lekarzy, roczne dziecko z zapaleniem płuc bez leczenia ze spychaną odpowiedzialnością.
4 dni temu Bolo wstał z kaszlem.
Po południu już gorączka i widoczne gołym okiem chore dziecko.
Jedziemy do przychodni.
Pani bada. Ledwo zagląda do buzi. Oznajmia: sól, nawilżać, syropek. 'Teraz wszystkie tak mają...'
Noc - bardzo wysoka gorączka, szczekający kaszel.
Jedziemy do lekarza.
Pani doktor bada z miną 'jest źle'.
Pytam się czy dostanie antybiotyk bo panicznie boję się powtórki z jesieni.
'Zobaczymy, zobaczymy...'
'Czy to zapalenie krtani' - 'A wie Pani ze chyba tak!'
Sugeruje szpital. Pytam się czy dziecko jest w stanie tak ciężkim żeby od razu, bez próby podjęcia leczenia w domu kierować go tam. No nie.
Więc ja proszę o recepty.
Nie da. Najpierw zobaczy czy 'JA nauczę się OBSŁUGI!! nebulizatora'
Nie wierzę w to co słyszę. Nie puści nas bez inhalacji na miejscu.
Bolo zmęczony, chory, przerażony. Mówię, że za 15 minut zrobimy to w domu, na spokojnie.
Nie. Ona ma wątpliwości....
Inhalacja - 4 dorosłe osoby trzymają mi dziecko siłą. Mały wyrywa się i krzyczy niemiłosiernie.
Płacze tak mocno, że się krztusi, oczy wielkie patrzą w moje - szukają zrozumienia.
Serce na milion kawałków. Tak trzeba Synku, to Ci pomoże Maleńki.
Maska na twarzy, głośna maszyna. Bolo się trzęsie, wyje.
Zaszczute zwierzątko.
Mówię, że to bez sensu, że on jest przecież chory bardzo, że nie wolno tak.
Pani mówi: 'no najwyżej się przeinhaluje' - śmiech.
Puszczają mi nerwy, zabieram dziecko na ręce. Już go im nie oddam.
Nie wyrażam zgody. Koniec.
To ja znam swoje dziecko.
To ja wiem jak to zrobić.
I jestem pewna, że siłowe rozwiązanie w takim stanie nie ma sensu.
Wysyłają nas na korytarz z informacją, że jestem niedojrzałą histeryczką.
Czekamy. Mały totalnie rozwalony, płaczę, pokłada się, drży, kaszle, pluje, ciągnie mnie za rękę, żeby iść 'papa'. Gdy widzi fartuch wpada w spazmy krzycząc 'NIE!'
Czekamy. Czekamy z chorym, wystraszonym dzieckiem na tą cholerną receptę.
Mąż nie wytrzymuje. Wchodzi z impetem do gabinetu. Słyszę krzyki.
Po chwili nas woła.
Pani 'doktor' informuje mnie, że cytuję: 'jesteśmy rodzicami którzy nie mają czasu!!! dla swojego dziecka skoro nie mogą poczekać w tak miłym miejscu parę minut'
Staram się nie krzyczeć bo mam maleńkie, wystraszone zwierzątko na rękach.
Jakim prawem, na jakiej postawie mnie oceniasz kobieto???
Mnie??? Matkę, która dla swojego dziecko zrobi absolutnie wszystko??
Jakim prawem???
Ona ma wątpliwości czy ja inhalacje mu zrobię bo 'ledwo popiszczy a ja już odpuszczam'
W głowie przysięgam sobie, że później, jak Bolo wyzdrowieje nie zapomnę, że wrócę ...
Pani wypisuje receptę 30 minut, Mały się słania, chrypi przeraźliwie.
Lekarka wystawia profesjonalną diagnozę: 'On tak charczy to bardzo niedobrze, jest gorzej niż jak przyjechaliście!
A on charczy bo ma chorą krtań Kretynko i płakał przez ostatnie 3 godziny!
Bo krzyczał w rozpaczy Idiotko, wył z przerażenia!
I nadal płacze, nadal panicznie boi się choćby jej spojrzenia.
'Proszę mi dać w tej chwili receptę. Natychmiast!'
Pani głupawo się uśmiecha i w żółwim tempie nadal stuka w komputer.
Gdy wychodzimy żegna nas słowami: 'To Pani musi zrobić tak żeby się nas tak nie bał, to Pani wina ta cała sytuacja, a beksa widzę ma po kim być histerykiem...'
W mordę nie dałam. A powinnam.
Wiem, że nic nie zmienię, wiem, że jak wszędzie są tacy i tacy ludzie. Wiem.
Jednak pytam się wszystkich pediatrów, którzy traktują małe dzieci jak przedmioty.
Kto Wam kazał robić taką specjalizację???
Nie lepiej było leczyć oczy, nogi, dupy dorosłych???
Jakim prawem badacie te chore małe ludziki tak pobieżnie, brutalnie, z zerowym podejściem?
Jakim prawem, głupotą, niekompetencją, lenistwem narażacie te maleństwa na tyle cierpień, na takie ciężkie traumy?
Jakim prawem ocenicie Matki, które jedyne czego chcą to pomóc swoim dzieciom???
Jakim prawem obrażacie: beska, histeryk, panikarz, cykor....półtoraroczne dziecko?
Dlaczego nie wykonujecie swojej pracy a jedynie uprawiacie spychologię, dlaczego zamiast leczyć i pomagać komplikujecie, stwarzacie absurdalne sytuacje, idiotycznie niepotrzebne cierpienia?
Dlaczego nie macie szacunku do chorego, szczególnie chorego dziecka?
Dlaczego ich Matki traktujecie jak wroga?
Dlaczego nie potraficie diagnozować, dlaczego wiecznie jesteście niepewni postępowania, dlaczego podważacie swoje zdania na lewo i prawo jednocześnie nie mając swojego?
Dlaczego to zawsze musi być walka? Wojna?
I chciałabym powiedzieć 'wara od niego!!!'
A nie mogę. Bo jesteśmy zależni od tych ludzi, bo Bola zdrowie jest zależne od tych ludzi.
A raczej 'niezdrowie'...
I chore jest to, że człowiek się modli, żeby trafić choć raz na tego lekarza co świadomie wybrał specjalizację, tego który nie nienawidzi swojej pracy.
Tego, który ma do dziecka i rodziców szacunek.
Na koniec - na Madalińskiego jest Anioł. Pani Ordynator z CMiD.
Każdego małego pacjenta bada sama. Nadzoruje, zaprasza rodziców na spokojne, długie rozmowy.
Bolo ani razu nie płakał przy żadnym badaniu z nią, zastrzyki, wenflony, kroplówki, czopki, syropy...
Wszystko się da, tylko trzeba być Człowiekiem i innych traktować jak Ludzi.
przerażające.. mój maleńki Bolo, biedactwo.. i mama i tata Bolowi ... uściskuję Was mocno:*
OdpowiedzUsuńtez tak czuje.. i mam takie doswiadczenia.. z rocznym dzieckiem "wyladowalismy" niedawno z krtanią, pokłute obie raczki, kciuki, zgiecia nozki, głowka.. wenflon załozony a to zle i... byl poskrecany i spuchło a to załozyli i zyłka pekła.. a to za szybko wstrzykiwali hydrokortyzon i sie zator zrobił..a to babelek powietrza sie dostał.. 12 wenflonów roczne dzicko miło w ciagu tygodnia.. a do mnie "to normalne" o co Pani chodzi, trzymac dziecko niech sie nie rusza.. zero informacji, zero komunikacji, zero pomocy, zero podejscia , zero powołania.
OdpowiedzUsuńSzok... mam różne wspomnienia ze służbą (!!) zdrowia, ale jeśli chodzi o dziecko to tak traumatycznych jeszcze (i oby nigdy) nie przeżyłam. Zdrówka dla Bola i sił dla wspaniałych rodziców! :*
OdpowiedzUsuńNie będę komentować Waszej "przygody" żeby ktoś nie pomyślał że wulgarna jestem, mogłoby mi się wyrwać kilak bardzo nieprzyjemnych słów :(Mamy to szczęście lekarza rodzinnego mieć wspaniałego. Z uśmiechem na twarzy, zawsze doradzi, porozmawia, pocieszy. Czy dziecko czy dorosły zawsze miło przyjęty. Na kasę chorych przyjmuje, nawet po godzinach pracy w przychodni porady udzieli. Anioł nie człowiek. Niestety zdaję sobie sprawę że takich jak mój ze świecą w ręku szukać :( Obyście i Wy takiego znaleźli. Zdrówka dla Bolusia :*
OdpowiedzUsuńBiedactwo.. My z naszym Ludzikiem wylądowaliśmy w grudniu na Opiece Całodobowej. Zostaliśmy potraktowani podobnie jak Bolo. Napisaliśmy oficjalną skargę. Poskutkowało. Po rozmowie z Panią Ordynator lekarz został zwolniony z dyzurów całodobowych. Nasza skarga nie była pierwszą.
OdpowiedzUsuńmocny, brutalny ale jakże prawdziwy tekst... ja od samego urodzenia Syna mam zadrę ze służbą ( haha ) zdrowia ( hahaha)...
OdpowiedzUsuńsytuacji mogłabym tu wypisać mnóstwo ale najbardziej zapadła mi w pamięć ta gdy moje 3 miesięczne dziecko z rotawirusem, wymiotujące i wydalające niemal non stop leży w gondoli poczekalni a "pani doktor" za drzwiami szczebiocze uroczo z pielęgniarką...mój gniew, smutek i rozgoryczenie zostało nazwane "chimerami" a dziecko "obsranym", co było później aż żal opisywać bo serce w kawałkach..
Ucałuj Bola, wyściskaj i wierz w karmę, ja wierzę, że te bydlaki,pseudo fachowcy gdzieś kiedyś zapłacą za każdą łzę Naszych Dzieci.
ogromnie współczuję i Bolowi i Tobie i Waszemu Tacie i Babci, bo to trauma dla Was wszystkich. Płakać się chce jak się czyta takie rzeczy. my spędziliśmy z Franiem w sumie około miesiąca w szpitalu w całym jego 17 miesięcznym życiu. najpierw dwa tygodnie zaraz po urodzeniu w świętej zofii bo żółtaczka nie chciała spadać. potem jak miał dwa miesiące trafiliśmy na dwa a nawet ponad dwa tygodnie do CZD niestety też z powodu żółtaczki, trafiliśmy tam tylko po znajomości i choć opieka była doskonała, to i nam zdarzyło się tam parę traum typu wyrzucenie mnie matki z pokoju zabiegowego w czasie pobierania mojemu dziecku krwi do badania - co zgodnie z kartą praw pacjenta jest zabronione, ja stałam za zamkniętymi drzwiami z dostępem na kartę a w środku moje dziecko darło się, bo to nie był płacz i trzy pielęgniarki, które mogę sobie tylko wyobrazić jak go trzymały by pobrać krew z główki - bo tak się pobiera krew w CZD. Trafiłam też na diagnozę: Proszę Pani, dziecko nie widzi i zaraz po tych słowach bez słowa wyjaśnienia pani doktor wysokiej klasy i bardzo znana neurolog wyszła z sali i zostawiła mnie i dziecko sam na sam z tą informacją. Mój syn miał obniżone napięcie z tego powodu zezika i lekko wystający języczek, pani rehabilitantka w CZD bez chwili namysłu: czy dziecko było diagnozowane w kierunku zespołu downa? nie muszę mówić, ile łez wylałam po każdej z tych sytuacji. na samo wspomnienie oczy wilgotnieją. na szczęście żadna z tych diagnoz nie okazała się być prawdziwa, ale też za żadną nie zostałam przeproszona, nigdy więcej nie wyszłam z gabinetu zabiegowego podczas pobierania dziecku krwi. życzę Wam dużo zdrowia i by nigdy więcej żadna pomoc lekarska nie była Wam potrzebna, a jeśli już byście trafiali na cudownych lekarzy z powołania. mam namiar na prof. Matysiaka - przyjeżdża na wizyty domowe. bardzo go polecam. całuję WAs mocno!
OdpowiedzUsuńKochana, rycze doslownie , no bo jak sobie ta cala sytuacje wyobrazam to tragedia. Ty cala w strachu o zdrowie dziecka, a te za przeproszenie gnojowniki jedne wstretne. Co za znieczulica, a w ogole to zwykle chamstwo w podejsciu do czlowieka,a szczegolnie malego, wystraszonego pacjetna. Biedny Boluś:( Duzo zdrowka Wam zycze, a szczegolnie Bolusiowi dzielnemu chlopczykowi.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam goraco :)
justyna
Straszne łzy miałam w oczach..ale przeszłam podobną wizytę z dzieckiem w przychodni,. potem pobyt w szpitalu. Najgorsze jest to, że prawie w każdej przychodni której byłam pielęgniarki, panie w recepcji zawsze mają dużo czasu,na pewno nie wiedzą co to znaczy być miłym (przynajmniej większość z nich) i właśnie to czekanie...Mój Kuba jak miał 3 miesiące miał robiony taki rengten płuc że powiesili go na haku jak jakiś kawał miesa w takiej rurze, nie zapomnę tego do końca życia, jego płaczu, przerażenia, płakałam razem z nim a wkoło wszędzie znieczulica. Generalnei mam nebulizator robię jak tylko mogę inhalacje i tylko trzymać kciuki żeby jak najrzadziej trzeba bywać w szpitalach, przychodniach., Buziaki i uściski dla biednego wymęczonego Bola i dla Ciebie też. Doskonale CIę rozumiem...:-((
OdpowiedzUsuńAgnieszko , ogomne prztulaski dla Bola - jak on teraz się czuje? doszedł już choć troche do siebie? Przecież to grozi ogromną traumą dla niego , na widok lekarza gotowy czuć lęk jeszcze przez długi czas...
OdpowiedzUsuńNiestety lekarzy i pielęgniarek z tzw. pasją jest u nas jak na lekarstwo. Ci najlepsi już dawno wyjechali poza granice Polski , a ci którzy tutaj zostali to często przypadkowe, sfrustrowane "konowały" . Oczywiście , nie uogólniam bo wielu jest także wspaniałych , godnych polecenia ale niestety relacje taka jak Twoja dzisiejsza są od dawna "na porządku dziennym"
Nawet nie wyobrażam sobie jak Ty się z tym wszystkim czujesz... Na samą myśl ,że mogłoby trafić na moją Nadię - nóż mi się kieszeni otwiera i wiem ,że choć jestem osobą spokojną , to w takiej sytuacji nie ma przebacz..
Dobrze zrobiłas pisząc skargę .Rób zadymę i wogole się z nimi nie cackaj. W końcu lekarze to nie są święte krowy ,którym wydaje się ,że są panami życia i śmierci !
Tak myślę sobie, po co te wszystkie akcje Orkiestry Świątecznej Pomocy skoro ludzie zawodzą.
OdpowiedzUsuńo boszzzz, poryczałam się
OdpowiedzUsuńTak to juz jest w naszej Polsce. My mamy doświadczenie z okulistami dziecięcymi na bardzo dobrym oddziale okulistyki dziecięcej...nie są to dobre doświadczenia a raczej katastroficzne bo jeżeli dziecko 7 miesięczne idzie na badanie dna oka i płacze bo sie boi a szanowna Pani doktor krzyczy na mnie żebym powiedziała coś swojemu dziecku żeby przestało płakać bo to badanie nie boli upsss proszę Pani przecież on jest przerażony i ma 7 miesięcy jak ja mu mam to wytłumaczyć.... Kolejne badania raz w miesiącu (przez sześć miesięcy) badanie dna oka, gałki ocznej i USG oka, dziecko 1,5 roku a ona się na niego drze żeby przestał płakać bo go zbadać nie może... nie wytrzymałam nakrzyczałam na nią , oczywiście oburzenie było i gadanie za plecami i jak nas na korytarzu widziała następnym razem to oczami wywijała. takie badania przez 3 lata teraz Tosiek przyzwyczaił się i już nie płacze bardziej współpracuje ale ja biorę tabletki uspokajające za każdym razem jak tam jedziemy. Pomijając podejście Pani docent, zero organizacji i kompetencji, zgubiona karta choroby i oczywiście krzyk na mnie dlaczego nie ma nic wpisane w karcie hmmmm no wale się w pierś ale to nie moja wina przecież... na szczęście skrupulatnie zbierałam wszystkie karteczki jakie pisali lekarze i wypisy , opisy badan i dzięki temu cokolwiek jest w tej karcie... Teraz jesteśmy z granicą i szukam już okulisty bo podobno tutaj lepiej z podejściem do pacjenta.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się cieplutko i zdrowo i duuuużo cierpliwości.
Masakra, współczuje Wam z całego serca! My mamy non stop podobne sytuacje szpitalne, jedynego co się nauczyliśmy to jak nie wchodzisz do lekarza od razu z 'mordą' to dziecko nacierpi się jeszcze bardziej :( A czasem pomaga sama prośba o podanie nazwiska ... Piszmy skargi, niech nie będą tacy bezkarni!
OdpowiedzUsuń:( Mam nadzieję, że już lepiej...
OdpowiedzUsuńKurcze... trochę mi ciężko napisać cokolwiek. Mamy wspaniałą przychodnię z cudowną pielęgniarką od maluszków, które zawsze dzieci wita z imienia. Pani doktor trochę zakręcona, ale bada dokładnie i nie żałuje skierowań. Ale trafiamy do niej niemal wyłącznie na bilansy i szczepienia. Bo przede wszystkim mam mamę laryngologa. Od lat górne drogi oddechowe swoje, męża i dzieci leczę praktycznie sama. W szufladzie recepty, telefon i jazda. Czasem mam wątpliwości, wtedy przyjeżdża. Lena brała antybiotyk dwa, może trzy razy. Kuba raz antybiotyk i raz sulfonamid. Przy wysokiej gorączce zwyczajnie nie można ryzykować. Kiedy słyszę, że ktoś nie zgadza się na antybiotyk dla dziecka to aż mną trzęsie. A że lekarz nie chciał przypisać, słyszę pierwszy raz w życiu.
Ze szpitalem też mieliśmy przejścia. Kiedy Lenka miała 5 tygodni (tydzień wieku korygowanego) zaczęła krwawić z odbytu. Najpierw pojawiły się jasne smużki w kupie, potem niemal sama krew. Płakałam za każdym razem, kiedy musiałam sprawdzić pieluszkę, czyli praktycznie co godzinę. Pani doktor w przychodni zbladła, dała skierowanie - jedźcie natychmiast. Oczywiście parę godzin w izbie przyjęć, przyjęli nas o 17, lekarz dyżurny nic nie zlecił, czekamy do rana. Mój tata (internista), kiedy usłyszał, że jesteśmy w szpitalu, chciał mnie zabić przez telefon. "To siedlisko bakterii! Jeszcze coś złapie, zwariowaliście?!?" Noc bez poprawy. Następnego dnia (bez interwencji dziadków, której zabroniłam) zrobili wszystko - RTG, chirurg, posiewy, podali lek na uczulenie (!). Choć mówiłam, że ona ma tam chyba rankę i to z tej ranki. Co prawda wszyscy byli dla nas bardzo mili (tak jak dla reszty pacjentów), pomijając sytuację i fakt, że spałam na podłodze po cesarce, karmiłam piersią na zydelku, było naprawdę miło... ale nie zrobili nic ponad procedury. A już szczytem były wizyty studentów na oddziale. Miałam wrażenie, że patrzę na małpy w ZOO, a nie ludzi, którzy będą kogokolwiek leczyć. Po trzech dniach bez zmian, w posiewie bakteria, nie jakaś groźna i nie patologiczna ilość, ale może by tak antybiotyk... Nie wytrzymałam i zabrałam przed weekendem na własne żądanie. Ordynator nas ostrzegała, ale kiedy usłyszała, że dziadkowie lekarze, odetchnęła i przypisała maść do smarowania... ranki(!!!). W domu siadłam do neta i znalazłam na angielskich stronach - nietolerancja laktozy. Kupiliśmy mleko Enfamil 0 lac i przeszło jak ręką odjął. Okazało się, że przez permanentną biegunkę (którą próbowałam zniwelować, jedząc praktycznie tylko wafle ryżowe) niemal od urodzenia, uszkodziła sobie błonę śluzową. A mnie nikt nie uświadomił, że może jednak za często tę pieluchę zmieniam, nawet na wcześniakach... Nawet moja mama mówiła, że "ja tak miałam i to normalne". Po tej historii nie ufam lekarzom i zanim skieruję kroki gdziekolwiek, obserwuję, obserwuję i czytam, czytam. Ale wiem, że z receptami w szufladzie jestem w uprzywilejowanej sytuacji.
Rozpisałam się, wróciły wspomnienia, chciałam Was wesprzeć w trudnej chwili. Trzymajcie się dzielnie, Kochani! Jesteśmy z Wami! A tych baranów to z imienia i nazwiska powinnaś podać! Zdrówka dla Bola!
Serce pęka :( Mój ma teraz gorączkę i już samo to powoduje, że mi się serce rozdziera, a co dopiero po takich przejściach w szpitalu :(
OdpowiedzUsuńTy jeszcze nie jesteś histeryczką!Winszuję opanowania, ja bym rozniosła wpierw szpital, potem przychodnie!!Ja tez poszłam z dzieckiem do lekarza z katarem...Sól i inhalacje...coraz gorzej i za kilka dni miała już zapalenie oskrzeli, dużo zmian na oskrzelach:/, poszłam do innego lekarza i sama poprosiłam o antybiotyk! Zmieniałam swojej córce pediatrę już trzy razy, mam znów ochotę zmienic po ostatniej chorobie córki...Niestety też niemożemy znaleźc odpowiedniej osoby, takiej, której bez wahania oddałabym zdrowie swojego dziecka:(
OdpowiedzUsuńwow, szok ! rzeznia a nie szpital ! nawet nie wiem co mam napisac, jestem tak wsciekla na tych rzeznikow !
OdpowiedzUsuńDuzo zdrowka dla Bolusia, dla Mamy i Taty ! Trzymajcie sie kochani cieplo !
Chce mi się wyć. W poniedziałek synek ma operacje i juz od dwóch tygodni przeżywam bo wiem że tam rzeźnia i bydło... I mój mały synek w ich rękach :-( ale tak jak piszesz jestesmy od nich niestety zależni. Trzymajcie się kochani, dużo zdrówka dla Bola.
OdpowiedzUsuńO boże - Kochana, trzeba wierzyć, że traficie na LUDZI, na dobrych ludzi a nie tylko rzemieślników - sił dla Was i Anioła Stróża dla Małego - będzie wszystko dobrze, musisz w to wierzyć!
UsuńŚciskamy mocno!
Chce mi się wyć. W poniedziałek synek ma operacje i juz od dwóch tygodni przeżywam bo wiem że tam rzeźnia i bydło... I mój mały synek w ich rękach :-( ale tak jak piszesz jestesmy od nich niestety zależni. Trzymajcie się kochani, dużo zdrówka dla Bola.
OdpowiedzUsuńBrak słów, serce się kraje czytając Wasze wpisy. My akurat nie mamy złych doświadczeń z lekarzami, więc nie wiem, jak zachowałabym się w takiej sytuacji... Mamo Bolcia bardzo dobrze zrobiłaś pisząc skargę i opisując wszystko na blogu, nie można przechodzić obojętnie wobec takiego traktowania dzieci!!!
OdpowiedzUsuńDla Bolcia dużooooooo zdrówka i spokoju, mam nadzieję, że uda mu się szybko zapomnieć o tych złych chwilach, a dla Was dużo siły! Teraz czekamy już tylko na dobre wieści od Was! Mam nadzieję, że Bolo lepiej się czuje. Buziaki:***
straszne, bark słów, wyć się chce. Współczujemy wam wszystkim a przede wszystkim Bolowi, straszne, życzymy zdrówka i oby takie sytuacje już nigdy nie miały miejsca. POzdrawiamy
OdpowiedzUsuńJesteś wspaniałą Mamą, ja bym nie miała tyle jaj :( Walcz Kredka, walcz za nas wszystkie co nie potrafią :(
OdpowiedzUsuńTakiej krowie to naprawdę nic innego, jak tylko pierdolnąć w ten tępy ryj.
OdpowiedzUsuńOby Bolo doszedł do siebie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam.... zamarłam. Nie jestem w stanie tego sobie wyobrazić bo łzy same cisną się do oczu .
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam dużo zdrowia i sił!
i proszę nigdy nie daj sobie wmówić tego co powyżej padło z ust jakiś
pseudolekarzyny ... jesteś wspaniałą Mamą! a Klocek to ma z Tobą
jak pączuś w maśle :*
TRZYMAMY KCIUKI! NAJMOCNIEJ!
dumam i dumam i nie wiem co napisać...jestem matką- po pierwsze i najważniejsze. i wierz mi, że serce mocniej biło czytając opisy Waszych przeżyć. sama pewnie wiesz, jak bardzo człowiek wyczula się na krzywdę dzieci, gdy ma się własne. ale jestem też lekarzem. mimo niezbyt długiego doświadczenia w zawodzie, sporo się już napatrzyłam na to środowisko. macie rację, wielu z nas minęło się z powołaniem. to się zdarza w każdej profesji, ale tu częściej ze względu na całą otoczkę związaną z lek. przed nazwiskiem- niby prestiż, nadziej finansowe (nadzieje...), poczucie władzy, naciski rodzinne itp. śmiało mogę przyznać, że połowa moich kolegów ze studiów wybrało ten kierunek z powodów innych, niż by tego oczekiwali nasi pacjenci. w pozostałej puli są też osoby, którym mimo "powołania" i posiadanych kompetencji brak podejścia do chorego człowieka. jak więc sama widzisz trafić na dobrego lekarza jest bardzo trudno. piszę to, ja lekarz. tak samo jak trudno jest znaleźć dobrego księdza, nauczyciela, hydraulika, urzędnika... to zawód jak każdy inny. jak w każdym innym, jeśli ma się do niego "powołanie", odpowiednie kompetencje, wykonuje się go z pasją, jest dobrze. jeśli czegoś zabraknie to nasi "klienci" odczuwają to bardzo mocno. bo tu nie chodzi o cieknący kran, zepsuty telefon, nudne kazanie...
OdpowiedzUsuńi nie będę tu nikogo usprawiedliwiać. napiszę tylko, że praca lekarza w tym kraju to ciągłe bycie między młotem i kowadłem. to chore zasady, ograniczenia, limity narzucane nam z góry i pacjenci, którzy są tego ofiarami. i mają uzasadnione pretensje tylko nie zawsze pod dobrym adresem. niewydolność finansowa systemu, fatalna organizacja, ciągła nagonka-i nawet tym najlepszym czasem puszczają nerwy i nie ma już sił się uśmiechać.
i moja obserwacja, nie traktuj tego personalnie. rodzice miesiącami wybierają wózki, kompletują wyprawki, dopasowują skarpetki do kołnierzyka i zapach płynu do kąpieli. a lekarza szuka się najczęściej, gdy dzieje się coś niedobrego, gdy nie ma czasu, gdy nerwy i emocje. nie zawsze mamy wybór. ale gdy jest to możliwe, to warto wcześniej zadać sobie trochę trudu, poświęcić czas i mieć w kieszeni kontakt do osoby kompetentnej, która nam odpowiada, do której mamy zaufanie. Jeśli coś jest nie tak to szukajmy do skutku.
i zawsze wierz w swoją matczyną intuicję. dobry pediatra uczy niedoświadczone matki, kiedy trzeba poczekać, jak sobie poradzić samemu w lżejszych sytuacjach. ale to Ty znasz najlepiej swoje dziecko, wiesz co jest jego "normą". zaufaj sobie i mimo wszystko reaguj gdy dzieje mu się krzywda, gdy czujesz, że można inaczej.
Pozdrawiam gorąco i życzę więcej szczęścia w niedoli chorowania.
PS. po wielu zawirowaniach zawodowych, jeśli wszystko się dobrze ułoży, to po urlopie wychowawczym zmieniam specjalizację i zaczynam moją drogę w pediatrii. a Twój post wydrukuję i będę czasem czytać, żeby nie zapomnieć jak to jest po drugiej stronie.
Z tym wcześniejszym wyborem pediatry to racja. To zaoszczędza potem sporo nerwów. My mamy ekstra pediatrę, która przyjmuje w przychodni na nfz, a jeśli poza godzinami pracy coś się dzieje, to prywatnie zawsze do nas przyjeżdża. Ma podejście do dzieci i przede wszystkim jest dobra w swojej profesji.
UsuńTak, niestety to prawda i bardzo trudno znaleźć takiego anioła! Nam się udało i szanujemy go bardzo:) Podziwiam Twoją cierpliwość do lekarzy- ja nie wytrzymałam kiedy zdarzyło mi się pojechać z moją roczną córeczką do szpitala prosić o pomoc! W ciągu tygodnia kiedy to mała miała temperaturę 39-39,5'C trzy razy byliśmy z nią u lekarza i zawsze słyszeliśmy - "czekać aż rozwinie się infekcja". Po tygodniu kiedy mała leciała nam przez ręce a od leków przeciwgorączkowych dostała biegunki pojechaliśmy do szpitala a tam przemiła pani doktor mnie oświeciła-" nie przejmować się i czekać. Przecież rude dzieci chorują inaczej"! Prosto stamtąd pojechałam do innego szpitala, gdzie właśnie znalazłam swojego/naszego anioła! Bez zbędnego długiego badania stwierdził- " to ewidentnie zapalenie płuc, zostajecie w szpitalu" Nie było pytań o to gdzie mieszkamy i czy to nasz "rejon" Od tej pory jeszcze trzy razy odsyłali nas z "naszego"szpitala do domu twierdząc, że dzieci nie nadają się do leczenia szpitalnego a po godzinie już się nadawały- tyle że w innym szpitalu i zbadane przez innego lekarza!
OdpowiedzUsuńKilka lat temu przeżyłam to samo ,moja córcia miała w tedy pół roku kilka godzin na korytarzu,po każdej wizycie w pokoju zabiegowym oddają mi posiniaczone dziecko bo nie mogą znależć żyły .Po kilku dnich ma być kontrolne badanie , rano naczczo mija godzina, druga córcia płacz bo głodna a pilęgniarka no cóż zaraz wróci oczy poszła sobie przebadać wraca znowu to samo żyły nie może znależć chce sie wbić werflonem do głowy..nie zgadzam się(nie mogą się wbić do ręki a do głowy dadzą rade?)Po gorącej dyskusji z dyżurującą lekarką (nie pediatra)która wyzywa mnie od nieodpowiedzialnych matek zabieram dziecko do domu,,9 dni gehenny ....dziecioł wraca do zdrowia w domciu bez łez bez strachu ..trzymam za was kciuki i życze zdrówka
OdpowiedzUsuńpłaczę...
OdpowiedzUsuńbędę się za Was modlić
OdpowiedzUsuńStraszne to... bezsilnosc wobec chorego systemu
OdpowiedzUsuńi niestety ale zaleznosc od niego. Bo sama dziecka nie wyleczysz... chociaz zapewne zrobilabys wszystko. Znam to doskonale. Ale czytajac ten post pelen rozpaczy i wolania o pomoc, zastanawiam sie czemu trafiliscie na tzw tasme produkcyjna i czemu nie macie swojego, wybranego i zaufanego lekarza? Przeciez tacy istnieja... moze dlatego, ze Bolo urodzil sie w innym kraju? Zastanawia mnie to, bo wizyty u 1 pediatry od 2 tyg zycia juz sprawiaja ze rodzi sie lub nie zaufanie i wiez z lekarzem. Widac jego podejscie do dzieci, sposob badania, delikatnosc lub jej brak, stosunek do rodzica itd. Nie wyobrazam sobie pojsc spokojnie spac gdybym nie miala w poblizu TEGO lekarza, ktoremu moge powierzyc swoja corke i calkowicie zaufac... Wspolczuje Wam bardzo przezyc, Malemu ogromnej traumy, trzymam tez mocno kciuki za szybki powrot do zdrowia!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWspieramy myślą i modlitwą. Trzymajcie się i wracajcie do zdrowia (Bolo fizycznie, a mama psychicznie). A jak się gehenna skończy, szukajcie dobrego pediatry.
OdpowiedzUsuńPrzytulam tak mocno jak mogę. Niewiarygodne.
OdpowiedzUsuństrasznie współczuję, serce mi siękrajało jak czytałam ten tekst bo też jestem mamą. Mój Kazik też na pierwsze urdziny wylądował w szpitalu na miesiąc, wiem, co przeżywacie. Pocieszające jest to, że Mały nie będzie tego pamiętał.
OdpowiedzUsuńSerce pęka gdy człowiek czyta coś takiego, a co dopiero jak musi to przeżyć... Sama jestem mamą, również "wylądowałam" w szpitalu z Malcem. Podejście lekarzy i pielęgniarek podobne, choć nie aż tak okropne. Nie dałam się wyrzucić z gabinetu zabiegowego, nie pozwoliłam zabrać dziecka, byłam z nią non stop. Jako mamy mamy do tego prawo i trzeba głośno o tym mówić! Protestować, niech nazywają nas histeryczkami. Musimy zmienić takie podejście do małego pacjenta, a zrobimy to tylko wówczas gdy będziemy znały nasze prawa i nie bały się o nie walczyć! Trzymajcie się!
OdpowiedzUsuńPs.Walczyłyśmy blisko 3 miesiące z chorobą. Ostatecznie okazało się, że katar, kaszel, charczenie, krtań, oskrzela itp to sprawka alergii na białko mleka krowiego. 2 tygodnie nebulizacji z pulmicortu i dziecko (odpukać) zdrowe, radosne, bez jakichkolwiek oznak choroby.... Może i u Was warto poszukać w tym kierunku?
Boże, popłakałam się czytając. Sama mam czwórkę dzieciaczków, więc jak żywe przed oczami stanęły mi obrazy malutkiego, półtorarocznego dzieciątka któremu nasza (nie)służba zdrowia zafundowała tak traumatyczne przeżycia.
OdpowiedzUsuńCieszę się że w końcu znaleźliście lekarza z powołania.
Życzę Wam, żebyście już tylko na takich lekarzy trafiali, którzy mają w miejscu serca ... serce.
to jest Polska właśnie
OdpowiedzUsuńNiestety to znamy, synek trafił do szpitala jak miał pół roku - zapalenie układu moczowego, od tamtej pory diagnozy, co chwila nowi lekarze... prawidłowe wyniki badań, kolejne badania i nadal nieustalona przyczyna nawracającego ZUMu. A co dostaliśmy w gratisie? Lęk przed obcymi, wręcz napady lękowe po ostatnim badaniu :(
OdpowiedzUsuńTrafiłam na bloga dziś, przypadkiem i zostaję, bo warto - świetnie się czyta, a tematy bardzo mi bliskie :)