Matko, nie staraj się być Tą z Jasnej Góry!
Wieczór. Wychodne Matul. Pięć 'nas' zerwanych ze smyczy. Winko. Dobre jedzenie. Żadnego limitu czasowego byle 'się zmieścić' do rana. Logistyka przedsięwzięcia zajęła miesiące. Wreszcie jest. Wysokie buty, długie rzęsy i tam gdzie bozia lub silna wola dała, wreszcie coś obcisłego i to nie z dresówki.
Po paru śmiechach i podnieceniu jak za czasów studiów ustalamy: Nie gadamy o Dzieciorach!
Po pierwszej lampce wina jedna mówi zbyt cicho, ze zbyt spuszczoną głową:
'Dziewczyny.... co ze mnie za Matka...'
Znacie? Ile razy to mówiłyście? Ile razy pomyślałyście? Ile razy płakałyście?
Posłuchajcie dalej.
Dziecko chore. Musi, nie ma siły, musi przyjąć lekarstwo. Ma być podane w soku. Może być w ulubionym soku. Małe zanurzyło język i oznajmiło, że nie wypije.
No cóż. Nie może być lekko. Mama prosi, tłumaczy. Nie i nie. Godzina, dwie. Rodzice mają jasno powiedziane, albo leki w domu albo szpital. Wysoka stawka.
Do próśb, tłumaczeń dołącza Tata. Nie i nie. Zaczynają się szlochy, płacze, przechodzą w histerię.
Próbują zabawą, że Misiek też wypije, próbują obietnicą nagrody, groźbą kary, czują, że nie tędy droga ale bezsilność i strach bierze górę. Nie i nie. Ryk i dramat. Trwa to już 3 godziny. Tata zaczyna pokrzykiwać, Mama płakać. Musisz dziecko, MUSISZ!
Nie! Spazmy. Odpuszczają. Za godzinę to samo. Całość trwa już pół dnia. Wszyscy są wykończeni.
Próbują siłą. Sok się rozlewa... Ojciec nie wytrzymuje. Impuls, wściekłość, nerwy biorą górę i wylewa sok dziecku na głową. i wychodzi.
Matka czuje, że zaraz zwariuje. Trudno. Jedziemy do szpitala. Będzie dożylnie. Zdrowie najważniejsze.
Nalewa sobie soku. Chce jej się pić.
I...
Dzwoni do męża: 'Słuchaj... Wracaj... ten sok jest zepsuty!'
Co ze mnie za Matka? Co ze mnie za Ojciec???
Jedna skończyła natychmiast zaczęła druga.
'Pięć nocy nie spał. Pięć nocy nie spał nawet 20 minut pod rząd. Bolało mnie wszystko, oczy, głowa, mięśnie. Gdy słyszałam, że znowu się budzi, że znowu mnie budzi, że znowu i znowu - płakałam. Tata na wyjeździe. Byłam sama. Szósta noc. Nie pamiętam jak zasnęłam. Chyba ze zmęczenia po prostu straciłam przytomność. Ryk. Znowu. Podeszłam do Małego , wzięłam go na ręce i kapiąc mu łzami na buzię powiedziałam: "Niech Cię szlag trafi!".
Jak tylko to powiedziałam na głos, usłyszałam swoje słowa, myślałam, że umrę. Jak mogłam!? Jak mogło to wyjść z moich ust! Kocham go tak mocno, że nie da się opisać słowami, zresztą wiecie... A powiedziałam, żeby go szlag trafił... To było prawie dwa lata temu. A ja nadal czuję się jak ściera, nadal go przepraszam... Powiedzcie mi: "Co ze MNIE! za Matka..."'
A ja... zaczęła trzecia.
Dziecko nie chciało jeść ani pić od kilku dni. Matka poiła małego strzykawką, po 2 ml. Sprawdzała ciemiączko, oczy, pieluchę. Non stop. Groziło odwodnienie. Lekarze kazali robić cokolwiek, byle piło. Geneza problemu nieznana bo Małe zdrowe. Czasem gdy wypił 20 ml mleka Matka szła przyklęknąć i podziękować niebiosom. Stres, nerwy. Umordowanie. Nadszedł dzień gdy dziecko nie wypiło ani pół mililitra wody. Decyzja - jedziemy do szpitala, nie ma siły. Pojechali. Małego przebadano wszerz i wzdłuż, nawodniono, dziecko zdrowe, wracacie do domu, jeśli akcja się powtórzy - wrócicie. Pojechali do domu z jakimś uczuciem ulgi. Wyciszyło się w domu. Godzina 22. Mały wypił 150 ml mleka! Matka i Ojciec aż zatańczyli. Ona w biegu zerknęła w lustro i zobaczyła starą kobietę z żółtymi worami pod oczami. Nieważne! Ważne, że mleko jest brzuszku. Tata poszedł do garażu. To jego sposób na relaks. Mama miała przewinąć Młodego i iść wreszcie spać. Położyła radosne dziecko na przewijaku i zabrała się za zmianę pieluchy. Pechowa sprawa - małe wysmarowane aż po pachy. Postanowiła, że jednak potrzebna jest kąpiel. Musi zadzwonić po męża żeby jej pomógł, ona już wysiada. Gdzie jest telefon? W torbie, pół metra od niej i od przewijaka.
Sięgnęła, odwracając się i robiąc krok do tyłu. Nagle usłyszała głuche uderzenie. I straszliwy płacz.
Jej dziecko, 3 miesięczne dziecko spadło. Spadło z 1,5 metra. Jak? Przecież to był ułamek sekundy a ona wcale go nie zostawiła samego?? Podniosła natychmiast syna, całego w kupie, wyjącego w niebogłosy i zadzwoniła po karetkę. Dopiero potem do męża. Gdy on zapytał: 'Żyje?' - ona myślała, że sama umiera. Znowu zadzwoniła, drąc się, gdzie na boga jest ta karetka. Cały czas tuląc płaczące dziecko. Usłyszała: 'Słyszę, że płaczę, to dobrze, proszę się uspokoić, wszystko będzie dobrze' Potem jak we śnie, karetka, szybkie badanie w domu, zabranie dziecka do szpitala, ona z małym, Tata autem za nimi.
Prześwietlenia, usg, badania.
O 3 w nocy wyszli do domu z niedraśniętym synem.
To było ponad rok temu a Ona nadal płacze gdy nam to opowiada.
Dziewczyny! Przecież ja nigdy go nie zostawiam samego! Co ze mnie za Matka???
Słuchajcie co ja zrobiłam... Czwarta też chce opowiedzieć...
Przyszli goście. Było super! Dzieciaków gromada, wszyscy się bawią. Mały przeszczęśliwy.
Naprawdę fajne popołudnie. Jeszcze w trakcie pobytu gości starsze dziewczynki pomogły w kąpaniu Małego. Młody się wychlapał i wybawił za wszystkie czasy. Przebrany w nocnego bodziaka, gotowy do spania. Gdy goście wyszli - butla, bajka i spać. Ale nie! Dziecko zaczęło strasznie marudzić, płakać. Wiadomo, emocje, przeżycia. Mama tuli, śpiewa, wycisza. Mały zasypia na jej rękach. gdy odkłada go do łóżeczka wrzask jakby go żywcem przypalano. I tak sto razy, i tak od dwóch godzin. Irytacja Matki, umęczenie dziecka. Może go coś boli? Ale nie, na rękach, z głową na ramieniu Mamy zasypia w sekundę. W łóżku histeria. Kolejne godziny mijają. Oboje przysypiają na siedząco. Mija noc, na płaczu, coraz też częstszym popłakiwaniu Małego przez sen. Coś jest nie tak. Ale co? Śpij wreszcie! Proszę! Daj mi godzinkę! Proszę! W końcu Mama nakrzyczała. No krzyknęła ostro, że 'Dzieciaku! Nie możesz spać mi na rękach przez osiem godzin! Do łóżka. trudno, popłaczesz i zaśniesz'. Nie zasnął. Płakał bardziej i bardziej.
Nad ranem umęczona straszliwie mama przewija syna. Rozpina bodziaka...
I....
Dziecko ma pocięte plecy. Rany. Otarcia.
Jeden ze starszych chłopców, gości, dla żartu wrzucił Małemu herbatnik za koszulkę...
Słuchajcie! Ja tego wytrzymam! Jak mogłam to przeoczyć? Co ze mnie za Matka???
Piąta.
'Wiecie, że mój ma szytą brodę? No właśnie... Kłamałam, nie wywalił się na podwórku... Byłam ja, był mąż, siedzieliśmy na kanapie, po obu stronach syna. On w środku klęczał sobie i układał puzzle. Przy ławie. Postawiałam kubek. Gruby, ciężki kubek. Tak jak stawiałam sto razy odkąd skończył 4 latka. Nic gorącego. Ot kubek z czymś, nie pamiętam z czym. Nagle Młody wstał, ale nie do końca. Coś się stało, poślizgnął się? Potknął??? Nie wiemy! Po prostu upadł twarzą na ten kubek. A on się rozbił. Tak mocno się robił, że rozciął Małemu brodę. Głęboko na centymetr...W sumie 12 szwów...
Jak to się stało? Przecież ja byłam z jednej strony? Mąż z drugiej? Co z nas za Rodzice???'...
Przypadek, wypadek, zmęczenie, brak snu, bezsilność, złość, irytacja, nerwy, zbiegi okoliczności...
My Matki nie jesteśmy święte, nieomylne, bez wad. Nie jesteśmy bezbłędne. Nie jesteśmy robotami żywiącymi się miłością. Jesteśmy ludźmi. I choć czasem mamy wrażenie, że nadludźmi, to nadal jesteśmy TYLKO i AŻ ludźmi, w których życie wpisane jest popełnianie błędów. Wraz z porodem może i przychodzi intuicja, ogromna siła, wielka miłość i jedyna tak znana na świecie determinacja.
Ale supermoce nie przychodzą, świętość nie przychodzi, perfekcyjna ocena i nieomylność - nie przychodzi.
Mówimy sobie: ja nigdy! ja zawsze! Staramy się często ponad i więcej. Żeby było bezpieczne. Żeby było szczęśliwe. Żeby było zdrowe. Żeby wiedziało, że je kochamy tą miłością szczególną i wyjątkową.
A potem strzelamy jakiś FUCKUP.
I przeżywamy go miesiącami, latami...
Co ze mnie za Matka...
Matko! Matka z Ciebie zajebista! Bo przeżywasz. Bo wyciągasz wnioski. Bo uczysz się. Bo analizujesz.
Bo zadusza Cię empatia do dziecka, bo miłość zapiera dech.
I piszę to też do siebie. Bo jedną z Pięciu byłam ja.
I nie chodzi o rozgrzeszenie. Nie chodzi o spowiedź. Chodzi o pogodzenie się z własną niedoskonałością.
Z daniem sobie prawa na potknięcie.
Nie bądźmy tymi z Jasnej Góry bo to i tak się nie uda. Wolno nam nimi nie być!
------------------------
Posiedziałyśmy, popiłyśmy wino i zjadłyśmy dobrą kolację. Z naszej umowy nie rozmawiania o Dzieciach niby nic nie wyszło. A jednak...
Wysłuchałyśmy się. Nie oceniałyśmy, nie komentowałyśmy. Opowiedziałyśmy swoje historie.
Często po raz pierwszy...Nie chciałyśmy słyszeć: że nic się nie stało! Bo się stało.
Nie chciałyśmy słyszeć: Jak mogłaś?! Bo to sobie same mówimy, często od lat.
Chciałyśmy jedynie poczuć, że nie tylko my jesteśmy takie nieidealne...i popełniamy błędy.
--------------------------
Wszystkich przypadkowych Czytelników, który tu trafią z przeróżnych podlinkowań proszę o czytanie ze zrozumieniem, o odnoszenie się do meritum a nie do tego 'dlaczego dziecko miało przyjąć leki w soku a nie w strzykawce'...
Mój post nie jest przyzwoleniem na zaniedbanie, na głupotę, na brak odpowiedzialności i wyobraźni, na krzywdę dziecka, na patologię ani na celowe i świadome doprowadzanie do nieszczęść.
Kto tego nie rozumie proszony jest o opuszczenie tego pomieszczenia.
Popłakała się Kredka, autentycznie piszę i ryczę... ruszył mnie ten tekst niezwykle...
OdpowiedzUsuńMoże dlatego,że nigdy nie chciałam być robotem.
P.S Kredko ja cały czas liczę na książkę, byłaby bestsellerem od pierwszych chwil.
UsuńPopieram Kamilę. Też czekam :D
UsuńKsiążka! Genialny pomysł :) Kredko, ja nie dzieciata jeszcze, ale bardzo podoba mi się Twoje spojrzenie.
UsuńDziękuję...
OdpowiedzUsuńjestem głęboko poruszona, jakością i treścią. I kropka. Kropka Kredko. dziękuję.
OdpowiedzUsuńbo życie to nie bajka!!!
OdpowiedzUsuńKredko- dziękuję.
Mój boże Kredka to chyba jeden z najlepszych twoich tekstów mimo, że uwielbiam wszystkie. Łzy mi kapią wiesz?
OdpowiedzUsuńbo ja najmocniej lubię i szanuję w tobie mamo bola to, że masz siłę, masz odwagę i masz pióro by pisać takie trudne felietony. brawo.
OdpowiedzUsuńZnowu piszesz o mnie, o tysiącach mam... i piszesz samą prawdę. Szkoda, że nikt nigdy mnie nie wysłuchał i nie dał prawa do bycia niedoskonałą. Dzięki Tobie mam odwagę dać to prawo samej sobie. Będę się bardzo starała :)
OdpowiedzUsuńBardzo trafnie napisane, ja już się wyleczyłam ale kiedyś myślałam że muszę być najlepsza bo inne przecież są... uśmiechnięte, niezmęczone zawsze na 120%... Czasami jestem zła, zmęczona, wściekła, popełniam błędy ale kocham ponad życie i staram się ze wszystkich sił ! Pozdrawiam serdecznie Kredzia jesteś najlepsza!
OdpowiedzUsuńsuper post! matka też człowiek... Moja córa ostatnio na moich oczach wybiła sobie ząbka. skakała sobie z łóżka na poduchy na podłodze i raz nie trafiła na poduchę.... co ze mnie za matka że pozwalam na takie zabawy? Dla naszej Córci NAJLEPSZA - usłyszałam od męża
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać z biciem serca, skończyłam z walącym sercem i łzami. Jesteś niesamowita i co mogę dodać jak nie wielkie dziękuję Matko!
OdpowiedzUsuńWielkie Dzienki Mamo Bola.
OdpowiedzUsuńMama Huberta
Wielkie brawo za ostatni akapit.
OdpowiedzUsuńA tekst, tak zastanawiam się, czy się nie boisz, że osiągniesz poziom, którego sama nie przebijesz? Rewelacja.
Dziękuję, bardzo Ci Kredko dziękuję.
OdpowiedzUsuńkretko i love you
OdpowiedzUsuńaaaaaaaaaa i dziekuje
OdpowiedzUsuńŁzy same płyną... Dziękuję!
OdpowiedzUsuńTo jeden z tych wpisów, które mnie zupełnie rozstrajają, który strasznie przeżywam, w którym utożsamiam się ze wszystkim co czytam. Nawet nie umiem nic mądrego napisać siedzę i powstrzymuję łzy, bo płakać nie mogę, bo małe się boi jak ja płaczę, a jeszcze nie śpi. Buziole Kredka
OdpowiedzUsuńmoja 1,5 roczna córcia 2 tygodnie temu wylała na siebie gorąca wodę :( nieważne że była to niewielka ilość, nieważne że mimo płaczu i krzyku okazało sie to niegroźne oparzenie ja nigdy sobie tego nie wybaczę! najgorsza chwila nieuwagi w moim życiu po prostu brak słow jak ja sie wtedy czułam... przez cos takiego człowiek wątpi w siebie ale dobrze wiedzieć że sama nie jestem. dzieki Matko!
OdpowiedzUsuńDzięki Kredka!Właśnie zrobiłam matczyny rachunek sumienia i mimo tego,że czasami coś zrobię nie tak, to masz rację, jestem zajebistą matką!I kocham Dziecia mego nad życie całe!
OdpowiedzUsuńI Twoje teksty uwielbiam!
Wielkie dziekuję Kredko
OdpowiedzUsuńWielkie dziekuję Kredko
OdpowiedzUsuńWielkie dziekuję Kredko
OdpowiedzUsuńI ja Ci dziekuję. Ty jesteś naprawdę zajebista wiesz :) ?
OdpowiedzUsuńJakże to mądre... Każde jedno słowo...
OdpowiedzUsuńNie usprawiedliwiać się za coś, na co i tak nie mamy wpływu...nawet nie próbować...
...i nie być męczennicą... nie rozpaczać! Co się stało - to się nie odstanie! Mimo, że oddałybyśmy wszystko żeby cofnąć czas.
Spojrzeć na życie, na macierzyństwo trzeźwym okiem. I dać sobie siłę aby uwolnić się od poczucia winy...
DZIĘKUJĘ!!! Bo właśnie to sobie uświadomiłam. - dzięki Tobie Kredko...
Dziękuję
OdpowiedzUsuńDobry wpis, ja nakrzyczałam, smutną minkę i płacz mam do tej pory przed oczami. Nigdy więcej
OdpowiedzUsuńKurka, poryczałam się, no...
OdpowiedzUsuńZwłaszcza, że zaledwie tydzień temu odwaliłam podobny numer - niby nic strasznego, dziecko w jednym kawałku, ale... no właśnie, co ze mnie za matka??!!!
Córka, roczek. W pewnej chwili, w trakcie zabawy, zaczyna robic sie coraz bardziej marudna, bucząca. Wniosek - ząbkowanie. Noszę, tulę, widzę że spiąca więc zabieram do sypialni na drzemkę. Karmię piersią, młoda sie przytula ale wierci niemiłosiernie, popłakuje. Zasypia na dwie minuty, w trakcie odkładania do łózeczka budzi się z wrzaskiem. Podejście drugie - zasypia, mija minuta, dwie i znów płacz, wyginanie, wrzask wręcz... W przypływie desperacji sprawdzam pieluchę (ale po co? - zastanawiam się. Przeciez dzisiaj "grubsza sprawa" już była). Otwieram pampka a tam... to juz nawet nie Apokalipsa. To ARMAGEDON!
Całośc trwała dwie godziny. Pupa w takim stanie, że przez dwie kolejne noce mi się śniła, leczyłam przez 4 dni. Przeryczałam po fakcie pół dnia, bo przecież POWINNAM WIEDZIEĆ, ŻE COŚ JEST NIE TAK!
Ech, to nieprawda, że z każdym nastepnym potomkiem jest łatwiej...
Chylę czoła przed Panią, chyba nie spotkałam w sieci nikogo, kto tak umiałby ubrac w słowa to, co myślę i co myśli wiele z nas.
Jest Pani niesamowita. Tak bardzo dziękuje za każdy tekst :) pozdrawiam serdecznie. Kasia.
OdpowiedzUsuńWspaniały tekst. Z resztą jak każdy Twój. Odpowiedziałaś mi właśnie na pytanie postawione w jednym z moich pierwszych jakże nieszczęsnych tekstów... (http://mojaglowakolorowa.blogspot.com/2013/04/gupia-matka-siedem-szwow-i-maa-dzielna.html). Cieszę się, że nie jestem sama, że takie wpadki matczyne zdarzają się też innym. Niby wiem, że nie muszę być idealna, a i tak wciąż się staram taką być. Potrzebowałam rozgrzeszenia i po lekturze tego wpisu jakby lżej na sercu.
OdpowiedzUsuńwitam.zycie pokazuje nam mamom,ze jest ciezko a my jestesmy tylko ludzmi.Coraz czesciej placze czytajac Ciebie.Raz ze smiechu a dzis ze smutku i prawdy.Kocham swoja trojke dzieciakow,choc nie raz czlowiek pomylil sie,walil glowa o sciane.Dzieki Aga
OdpowiedzUsuńIle razy w ostatniej chwili reagowałam, ratując go przed upadkiem, bólem, płaczem?
OdpowiedzUsuńIle razy nie zdążyłam, choć niemal czułam go w dłoniach?
Jak wtedy, gdy siedząc na moich kolanach stracił równowagę i spadł do tyłu, uderzając potylicą w podłogę. Chwila ciszy, bezdech. Boże, żeby tylko oddychał, żeby tylko nic mu nie było. Jego krzyk, ulga i poczucie winy, które wbija się milionem szpil w mózg.
Albo wtedy, gdy obudziłam się 5 sekund przed tym, jak spadł z łóżka - wiedziałam, że to się stanie. Nie zdążyłam dobiec, bo nasze łóżka są w różnych częściach pokoju. I ten płacz, tulenie uspokajanie, choć sama drżałam i płakałam.
Tak bym chciała być jasnowidzem, ochronić go przed każdym niebezpieczeństwem... Wiem, mam prawo nie być. Ale tak mi źle z tym, że nie jestem...
Oj tak, Matka choć w oczach dziecia idealna, to w swoich taka nie jest... coś też o tym wiem.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak Ty to robisz, że poruszasz takie tematy, o których inne mamy boją, wstydzą się pisać. Ale u Ciebie to takie naturalne, niewymuszone. Przecież każda z nas to przeżywa, każda doświadcza, każda może się z tym utożsamić. Ale rozgłos byłby rysą na naszej nieskazitelności. Może do tego trzeba dojrzeć?
Dziękuję Kredko... :)
Co za Kobieta z Ciebie to tyle..
OdpowiedzUsuńHahaha- ostatni akapit- brawo:) Cały tekst świetny, uwielbiam do Ciebie wpadać Kredko:)
OdpowiedzUsuńod razu widac ze nie sponsorowany bo prawdziwy
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię, zamykam drzwi na klucz od Twojej strony i nawet oknem mnie nie wyrzucisz:) Ty ZAWSZE Wiesz co mówisz;) i jeszcze zaje.. potrafisz to w słowa ubrać:)
OdpowiedzUsuńMamo Bola, kocham Cie! Dziekuje za ten wpis..
OdpowiedzUsuńBrak słów, łzy mi stanęły w oczach, cos pięknego dawno czegos takiego nie czytałam, też jestem jedną z tych pięciu można powiedzieć, i nie ja jedna...
OdpowiedzUsuńpiekne , po prostu piękne! Dziękuję!
A nie mówiłam, że autorzy pisząct felietony i blisko obok Ciebie nie stali? Te córki znanych mam, byli piosenkarze i niby dziennikarze powinni od Ciebie się uczyć. Brawo. Nie przepadam za tekstami o zabawkach dla dzieci u Ciebie i ciuchach, ale takie posty uwielbiam! Kochamy kochamy buziaki przesyłamy :)
OdpowiedzUsuńWspaniały tekst. Przeczytałam z zapartym tchem i w każdej z tych historii odnalazłam cząstkę siebie. Nie jestem matką idealną, ale matką popełniającą błędy i kochającą nad życie swoje dziecko.
OdpowiedzUsuńCudowna lektura na dobranoc.
Pozdrawiam dziś już wychodzę, ale na pewno wrócę tu znów :)
Co ze mnie za matka... Życiowe kredko, dziękuje.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak mi potrzebne były te słowa
OdpowiedzUsuńJestem taka matka...taka ja ty i reszta opisanych matek...........I zadaje sobie to samo pytanie...jak maglom być nieostrożna....dzięki Bogu upadek ze schodów z 7 miesięcznym dzieckiem na reku zakończył się szczęśliwie.......bo żyje syn........skończyło się tygodniem w szpitalu tomografami i obserwacja....pękniętą czaszka samoistnie zrosła się po miesiącu....śladu nie ma....ale wyrzut sumienia jest do dzid......
OdpowiedzUsuńDziekuję Agnieszko,że czuje sie juz samotna ze swoimi myślami..A łzy które teraz kapią nie są już pełne goryczy i złości na siebie..
Takie to prawdziwe...chyba kazda z nas ma chwile ktorych żałuje bo nie dopilnowała,nie zauważyla czegos najwazniejsze ze dzieci ciagle zdrowe i całe a ja staram sie byc dla nich wspaniala mama choc nie zawsze mi wychodzi...
OdpowiedzUsuńZawsze jakąś łzę tutaj u Ciebie upuszczę...
OdpowiedzUsuńSwietny wpis,potrzebny,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSię doczekałam Aga.
OdpowiedzUsuńJestem tymi wszystkimi matkami.Razem.I każda z osobna-nie ukrywam ,ze mi wstyd z tego powodu,ze nie jedna łze uroniłam nad bezsilnoscią swoją..
Ale wiem tez ze człowiekiem jestem.24/24 na warcie przy dwójce Czortów -sama w zasadzie..I choc słabosci mam wiele-wszystko co mam,jaka jestem,co robie-to po czesci także przez te słabosci i chęc pracy nad sobą...Bo One są najlepszym co mnie życiu spotkało..
ściski
M.
A ja... ile razy, ile przypadków-wypadków, może gdybym lepiej pilnowała, jakbym uważniejsza była... Co ze mnie za matka...
OdpowiedzUsuńMyślę, że każdy w życiu doświadczył którejś z tych sytuacji opisanych przez Panią. My matki wstydzimy się przed światem, ze nie upilnowałyśmy naszych dzieci. A to często dzieję sie poza nami. Bardzo dobry wpis!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
mamawozibardziej.blogspot.com
Znowu beczę po wizycie u Ciebie, ale dziękuję Ci bardzo, jakoś tak lżej na duszy, że nie tylko ja popełniam błędy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy z Augustowa!
My wkraczamy w czas 1,5+. I każdego dnia się coś wydarza, choć syn nie jest spuszczany z oka. Wczoraj biegł do windy i przewrócił się tak na gresie, że rozkrwawił sobie górną wargę zębami.. A krew była...wszędzie, w środku szczęki, na podniebieniu, na zebach...
OdpowiedzUsuńKurcze...też się poryczałam.
OdpowiedzUsuńKażda z nas ma coś na sumieniu, coś o czym boi się głośno powiedzieć i tylko zaciska zęby jak o tym pomyśli...z wyrzutów sumienia...
Wspaniały tekst. Dziękuję Kredko.
OdpowiedzUsuńWiesz Kredko przyznam ci się do czegoś, ze ściskiem w gardle.... Chyba żadna matka, kobieta nigdy w życiu nie była tak cholernie głupia jak ja, taka historia tylko mnie mogła się przydarzyć. Zaszłam w ciążę, a do mnie to kompletnie nie docierało, wypierałam ją, nic z tym nie robiłam,zaprzeczałam temu, że mogę być w ciąży (ja w ciąży?!- to kompletna bzdura), aż do 20 tygodnia ciąży kiedy to w końcu się o niej dowiedziałam... W końcu urodził się mój synek z infekcją, ciężką arytmią, wadą serca (która obecnie się zarosła!), a ja do tej pory obwiniam się za to i co wieczór dziękuję Bogu, że moje zaniedbanie i skrajna nieodpowiedzialność nie doprowadziła do czegoś poważniejszego... Mój synek ma teraz prawie 16 miesięcy i nie chodzi, a ja co wieczór dziękuje Bogu, że to tylko tak się skończyło... że to tylko tak się skończyło...
OdpowiedzUsuńJa też się popłakałam ..... te słowa są po prostu mądre i prawdziwe. I dam przeczytać mężowi, który za wszelkie " wypadki" naszego syna wini mnie :-(
OdpowiedzUsuńJakoś mi smutno, ale też czuję wsparcie i myślę, że chyba nie ma ludzi idealnych.
Sylwuńka wrześniowa
Choć Mamą jestem od lat sześciu i wiem dobrze, że pewnych wypadków i gorszych dni uniknąć się nie da, to uodpornić się na nie nie potrafię :/. Dziękuję za ten wzruszający post, wydaje mi się, że skoro tak przeżywamy wszystkie nasze 'porażki', to jednak nie jesteśmy takie złe ;).
OdpowiedzUsuńBo macierzyństwo to nie ciasteczka z lukrem. Szkoda, ze tak malo sie o tym mowi w mediach. Moze byloby mniej tragedii gdyby ludzie wiedzieli, co to naprawde znaczy miev dziecko i ze czasem milosc rodzi sie dopiero po 3 miesiacach depresji poporodowej. Kredka!.Szacun, ze wciaz jestes soba! Matka bez lukru!
OdpowiedzUsuńBo macierzyństwo to nie ciasteczka z lukrem. Szkoda, ze tak malo sie o tym mowi w mediach. Moze byloby mniej tragedii gdyby ludzie wiedzieli, co to naprawde znaczy miev dziecko i ze czasem milosc rodzi sie dopiero po 3 miesiacach depresji poporodowej. Kredka!.Szacun, ze wciaz jestes soba! Matka bez lukru!
OdpowiedzUsuńLOW, poza tytułem. Choć może odnosi się do WYOBRAŻENIA o Niej. To co najwięcej mówi o Maryi, to słowa z PŚ "A Maryja zachowywała te słowa i rozważała w swoim sercu". Czyli jakby 6. do kompletu, trochę bliższa przez to, że zgubiła Syna po drodze z Jerozolimy i znalazła dopiero po kilku dniach, nie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie (ps. zabierz mnie na kawę, to się wygadam, bo wśród moich znajomych prawie same nie-matki, a one nie rozumieją;-) )
Karino - bardzo trafne spostrzeżenie. Maryja, która zgubiła Syna - staje się Bliska.
UsuńKredko - gratuluję pięknego wpisu - autentyczny, szczery, niewymuszony.
Też czekam na książkę :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJustyna R. (czasem się odzywająca, ale stale czytająca :* )
dziękuję ...płaczę .... przeżywam swe porażki....
OdpowiedzUsuńŚwietny post.Wzruszający.Brawo Kredko!
OdpowiedzUsuńMiałam dodać,że wzruszający,bo dzieci nie płakały bez byle jakiego powodu i miały poważne problemy.To jest najsmutniejsze.
UsuńA my Mamy niestety nie unikniemy pomyłek.
Przeczytałam jednym tchem, samo życie
OdpowiedzUsuń(tomaszki.blogspot.com)
Powinnaś wrzucić jakieś ostrzeżenie: nie czytać w pracy!
OdpowiedzUsuńEch, przypomniały mi się wszystkie moje wpadziochy matkowe.
Drogie Mamy, nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego, ogarnąć wszystkich ewentualnych zagrożeń. Droga Mamo, możesz starać się ze wszystkich sił, a i tak Twoje dziecko może trafić do szpitala z ciężkim urazem głowy. Kiedy coś się stało niedobrego, przeprośmy dziecko, wyciągnijmy wnioski i zapamiętajmy. Przestańmy się obwiniać, bo to nikomu nie służy, ani nam, ani tym bardziej dziecku.
OdpowiedzUsuń