Chwalę się to tu, to tam, że biegam, że 10 km przebiegam i jestem taka dzielna, że ojacię.
Jednocześnie marudzę, że kilogramów za dużo, że dupka za ciężka, że czekoladę na noc opędzlowałam.
A Wy pytacie, co mnie w sumie nie dziwi, że wtf?
No to będzie o rozdwojeniu jaźni Mamy Kredki.
Wszystko zaczęło się lata temu, gdy bieganie nie było jeszcze takie modne.
Mama Kredka postanowiła wejść w rozmiar 36, a bóg mi świadkiem, że od tego celu dzieliły mnie kilogramy świetlne.
Ale się zaparłam.
Jadłam mądrze, mało, zdrowo, często.
Jednak Mama Kredka już lata temu lat dwudziestu nie miała i metabolizm skutecznie jej o tym przypominał.
Nie było siły. Trzeba było zacząć się ruszać.
Spacery, rowery, pierdoły, fajnie, fajnie ale to nie było to.
W końcu postawiłam wszystko na jedną kartę. Poszłam na siłownię.
Na siłowni zgłupiałam. Więc weszłam na bieżnię. I tak zaczęłam iść.
Po paru tygodniach maszerować. Po kolejnych maszerować na granicy z truchtem.
Wtedy powstała szalona myśl, a może by pobiec... co wydawało się absurdem totalnym, że niby ja mam się tak oderwać od ziemi - i biec :|
Przyznaję, że oderwanie od ziemi było ciężkie. Zaczynałam od 300 m za jednym podejściem.
Po jakimś czasie biegałam na raz 2 km. W końcu dobiłam do 10-11km w ciągu trochę ponad godziny.
Bo mój problem taki jest, że ja nie lubię wolno. Ja jestem kurdupel, długich nóg nie mam, więc tempo 9,5km/km to dla mnie naprawdę szybki bieg.
I było pięknie, i było mega szczupło, i sylwetka własna bardzo mnie radowała, i w te 36 w każdym sklepie [oprócz Zary, w którym w 36 wchodzą wyłącznie znane mi gimnazjalistki...] wchodziłam.
A potem zaszłam w ciążę. W ciąży przytyłam tyle co ważył Dziecior i jego dodatki.
Za to po ciąży... Popłynęłam. Czekolady w środku nocy dawały mi szybką, krótką, ale szybką dawkę energii żeby kolejną noc przetrwać.
Po zarwanych nocach paczki ciastek z kawą stawiały na nogi.
Nie miałam czasu na posiłki, za to miałam czas zawsze, że do paszczy coś wrzucić, byle słodsze i byle na szybko.
I tak 12 kg narosło na moje biedne cielsko.
Prób schudnięcia od ciąży było... hmmm... może z tysiąc.
I wiecznie coś. Jak już się działo dobrze to Małe chorowało, to ja chorowałam, to ząbkowanie, to kupa nie taka... no wymówka na wymówce, a gdy dodamy do tego chroniczne zmęczenie mamy Matkę Kredkę z 12 kg ciągłej nadwagi.
Ale.
Ale ja już prób nie podejmuję. Ja już tylko staram się bardziej świadomie do paszczy pchać żarełko.
I chodzić na bieżnię.
Dlaczego bieżnia, każdy pyta, skoro można na zewnątrz biegać...
Po pierwsze bieżnia zmusza mnie do tempa i to tempo utrzymuje. Sama jestem za słabo zdyscyplinowana i zwyczajnie bumeluję na chodniku.
Po drugie - uwielbiam ten rytm, tą stałość, tą rytmiczną pracę ciała bez podskakiwań bo kamień, no krawężnik, bo pies, bez spojrzeń ludzi, bez mijania ich, nic mnie nie rozprasza.
Bo ja zadaniowa jestem.
Jak sobie powiem - dziś robisz babo 11 km - to tyle zrobię.
Ale tylko na bieżni.
Na bieżni jest miękko. Stawy mniej cierpią.
Na bieżni, obok, masz towarzyszy niedoli. Bieżnia, na bieżąco, prosto w gały pokazuje wyniki...
To moje argumenty.
Czy ja coś mogę radzić?
Przede wszystkim najważniejsze na świecie są dobre buty i dobra muzyka.
Cała reszta, ciuchy, pulsometr, sprzęt grający to przyjemne dodatki.
Dobre buty - tylko w sklepie dla biegaczy, gdzie biegnie się próbnie na bieżni a komputer sprawdza jak stawiasz stopę, jaki masz styl biegania - i wg tego Pan dopiera but. Warto.
Dobra muzyka - no tu miałam problem. Ja wychowana na Doorsach, Sex Pistols i Led Zeppelin, ni huhu nie mogłam się odnaleźć w typowej fitnesowej myzyce dance, pop czy inne takie tam.
Bieganie przy Doorsach - powoduje, że natychmiast mi się nie chce, nie mam siły, i najchętniej poszłabym do łóżka z książką...albo z kimś...
Bieganie przy Sex Pistols - jedyne o czym człowiek myśli, to 'na ch to wszystko', lepiej pójść na koncert i nieźle się zbambrać...
Bieganie przy Led Zeppelin - maluje wizję łąki, 'ziół' i leżenia na trawie, która jest tak przemocna, że natychmiast zwalniam i zaczynam kombinować, że może dziś nieee...
No nie, musi być energetycznie i to bardzo, z rytmem wybijającym się nad melodię.
Ale da się. Z pomocą przychodzą: Muse, Placebo, LaoChe, Gaba Kulka, The Music, DM, oraz Marlin Manson ...
I jeśli w uchu ktoś naprawdę pod ciebie zaakcentuje wers, zakrzyczy, zawyje, zacharczy, zawarczy, jeśli bas w serce walnie, a przewodnia gitara spowoduje ciarki na plecach to wiesz, że jesteś na dobrej drodze.
Bieganie to ćwiczenie cardio. Ma sens gdy trwa od 30 minut wzwyż. Czemu? Bo przez pierwsze 20 minut spalamy tylko cukier. Tłuszcz zaczynamy spalać dopiero po tych cholernych 20 ... a to tłuszcz właśnie spalać chcemy... na pocieszenie - po ok 35 minutach [trzeba to przebrnąć jak gorszy dzień] wydziela się już taka ilość endorfin i adrenaliny, że człowiek leci na prawdziwym haju i może już wszystko.
I to jest powód dla którego biegam ja. Ten 'haj'!
Bo nie za bardzo chudnę, zbyt kocham jeść, ale dzięki bieganiu bilans kaloryczny jest ok zera więc nie tyję.
Zresztą mięśnie są cięższe od tłuszczu więc nie można aż tak patrzeć tylko na wagę.
A obwody lecą.
Ale to wszystko nic w porównaniu z uczuciem bycia na tym andrenalinowo-endofrinowym odlocie.
W głowie powstają cudne obrazy, widzisz siebie jak wciskasz się bez problemu w klasyczne 501 od Levisa, czujesz jak pracuje ci każdy mięsień, jak pot się leje strugami, jak w uszach masz ten rozkoszny doping a maszyna pokazuje ci, że dasz radę, co to kolejny kilometr...pff.
Czasami zamykam oczy i tak biegnę 'w nic' [oczywiście na chwilę tylko bo zaraz bym się wywaliła...]
Uczucie nie do opisania.
Co jeszcze jest ważne? Motywacja.
Moja motywacja to przede wszystkim czas tylko dla mnie.
Nie umawiam się z koleżankami na fitness. O nie.
Od ploteczek i babskich spraw jest kawka, ew dobre wino w jakiejś małej knajpce.
Czas na siłowni jest tylko mój. Tak kocham, że do mnie nikt, nic nie mówi, że zatapiam się w myślach, aż szok ile trudnych spraw się wtedy klaruje i ile mam olśnień.
Próbowałam też fitnessu grupowego, pilates nie było złe ale staaaasznie nudne, zumba - o jezu - nie dla mnie takie party, aerobik byłby ok gdyby nie to, że jak Pani krzyczy 'v-step' to zanim ja go wykonam, już dawno był i 'a-step' a nawet cała kombinacja obu stepów. I efekt taki, że Matka Klockowa idiotycznie podskakuje, stęka, dyszy i uśmiecha się, że niby tak miało być. No V-step mi nie wychodzi.
Motywacja ciąg dalszy - zgubione kalorie. Bo ja spryciarz i kanciarz jestem.
I skoro czekolada ma jakieś 600 kcal a ja spalę na bieżni 800 kcal to jestem aż 200 do przodu, czyli, hmm no mogłabym jeszcze kolejne 1/3 czekolady bezkarnie wciągnąć...
Tu polecam kupić sobie pulsometr. Ważne jest na jakim pulsie ćwiczymy. W necie można znaleźć mnóstwo kalkulatorów, które nam to obliczą, biorąc pod uwagę wiek, wagę, płeć. To ma znaczenie - bo tylko na konkretnym pulsie spalamy tłuszcz. I nie należy się przejmować, że przy pierwszych próbach tętno nam winduje na 180/m, z czasem można się nauczyć kontroli, wiemy kiedy należy zwolnić. A gdy dłużej trenujemy nasze serce uczy się wysiłku i już nie potrzebuje tak strasznie pompować.
Jednak pulsometr liczy też spalone kalorie biorąc pod uwagę wszystkie nasze parametry.
I ilość spalonego tłuszczu w gramach.
Ach jakież to przyjemne i satysfakcjonujące gdy widzisz te liczby po ostrym wysiłku.
Warto też dlatego, że maszyny, te, które wyświetlają nam te parametry, tak naprawdę kłamią, bo są zaprogramowane na nieletnie, 55 kilogramowe piórka.
I tak bieżnia pokazuje 480 kcal, a pulsometr - 860 kcal. Wolę zdanie pulsometru....
I dochodzimy do samego wyboru siłowni.
Przeszłam przez wiele. Od hal wielkich, które nie byłby takie złe gdyby nie Krzysztof Ibisz w rogu... po małe osiedlówki, na których panowie-baloniki stękają co ok 10 minut. Ci panowie mnie zawsze zastanawiali - dlaczego mają takie takie tyci ręczniczki i dlaczego [na boga!] ćwiczą w klapkach?!
Panowie tacy zarządzają siłką cały boży dzień [z czego żyją nie wiem...] i myślą, że są bardzo boscy.
Ja zawsze powtarzam, że facet z większym cyckiem ode mnie to nie moja bajka, jednak oni twierdzą inaczej i po godzinnej obserwacji podchodzą i mówią np tak: Mała, przyniesłabyś mi wody co nie?
Brr....
Siłownia idealna - siłownia dla kobiet. Same babki. Od nastolatek do seniorek.
I tylko jeden facet. Trener Jacek.
Egzotycznie nazwijmy go Jack.
Jack jest niesamowity. Czy ważysz 98 kg, czy masz 65 lat - nieważne, zawsze potraktuje Cię jak boginię. Zauważy zmianę fryzury u Pani Basi i nowe buty u Jolki..
Ale najważniejsze, że zna się na rzeczy, doradzi, po-dopinguje, a czasem, jak mi, pogrozi palcem - to czuję moc i biegnę na tętnie 160 - wtedy Jack marszczy brwi i mówi: Luzuj Aga!
Jack też jest dowcipny.
Gdy ciągle spadał mi ręcznik i musiałam schodzić z bieżni i go podnosić, Jack przy każdym moim schyleniu robił dziwną minę.
No pytam się w końcu - o co cho Jack?!
A Jack na to: jak dobrze, że to siłownia tylko dla kobiet, czy Ty wiesz co masz napisane na tyłku?
Wiedziałam, ale zapomniałam, i za nic nie skojarzyłam.
A na spodenkach, na środku doopki mam hasło znanej marki:
JUST DO IT.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
To jest post 1/2 bo już i tak jest długi.
Więc dziś tylko pokazuję nasze nowe frykasy- jutro je opiszę...
Obie rzeczy przeMNIAM!
Pufa - Fluffy Colours
Książeczki wg zasad czytania globalnego - Wydawnictwo Pentliczek
aż mi się zachciało poćwiczyć... ale ja to tylko domowe wygibasy sobie funduję i to tez na tyle na ile pozwala sytuacja..;)
OdpowiedzUsuń"Just do it!", to się uśmiałam :P
OdpowiedzUsuńKolejny tekst, który trzeba przeczytać od deski do deski! Gratuluję motywacji, fajnej siłowni i egzotycznego Jacka :) Ja planuję jakiś ruch po porodzie. Przed chodziłam na zumbę i pilates, i mi pasowało. Za bieganiem nie przepadam...
Pisz PISZ! To się czyta! Piszesz gdzieś jeszcze?
OdpowiedzUsuńO nie. Takie sporty to nie dla mnie. Jestem za bardzo leniwa. Ale nie mam problemów z wagą, więc mogę to olać :D
OdpowiedzUsuńA z czytaniem globalnym też próbujemy od jakiegoś czasu, ale na takich wąskich tablicach magnetycznych. Na razie Maluch ma to gdzieś :P
Jack...taką siłownie to ja bym chciała! A jeszcze jakbyś mnie motywowała swoimi tekstami boskimi to 36 nasze:) buziak dla Bolo prosto w czolo!
OdpowiedzUsuńPowodzenia Droga Mamo!Ja tez probuje walczyc z kg ciążowymi.Do biegania polecam Pendulum-energetyczna kapela prosto z Australii,ja przy tym biegam na biezni!:)pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBiegania lekkiego, jak Twoje pióro, a czasem nawet Pióro :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam siłę woli, brawo.
OdpowiedzUsuńMam nieodparte wrażenie, że chodzisz do mojej ulubionej siłowni P..... :) Może się mylę, ale Jack drzwi dziwnie znajomo. Kiedy mieszkałam przy ostatniej stacji metra, chodziłam tam w miarę regularnie. Nawet miałam takie Noworoczne postanowienie, że będę tam jeździć znowu, ale co miesiąc przekładam wykupienie karnetu.
Zaczęłam czytać i mówię sobie, o nie! to za dobre na szybkie przemknięcie okiem, poczekałam aż młode się pośpi, kawę zrobiłam, mufina postawiłam.
OdpowiedzUsuńI Kredka - jak było warto!
Tego się nie czyta, to się łyka. Do druku z tym dziewczyno, nie żebym bloga dyskredytowała ale po prostu szkoda takich tekstów, powinny trafiać do większej publiki. Ktoś napisał o twoim Piórze, przez duże P - amen.
Jakbym czytała post o sobie :-) Też miałam etap mega schudnięcia, ćwiczeń, siłowni, spinningu i 36 rozmiaru, potem jedna ciąża, druga ciąża i kilogramów przybyło..tak ok 10 wzwyż:-) Trochę zrzuciłam w biegu i pędzie między pracą, przedszkolami itp, ale ciągle parę kilo zalega..I niedawno zaczęłam biegać, ale nie na siłowni tylko na dworze (jak dla mnie taniej), ok 3-4 razy na tydzień po 5 km na razie..docelowo będzie więcej no i wizja rozmiaru 36 i sylwetki wysportowanej..a w przyszłosci to może jakiś półmaraton, a potem kto wie..A buty muszę kupić, muszę, bo mam adidasy , ale nie takie profesjonalne do biegania.
OdpowiedzUsuńEch, aż mi się zachciało wyjść i pobiegać. Nawet w trampkach. :P
OdpowiedzUsuńTylko mi nie wolno, bo kręgosłup mi nie pozwala (a raczej pan doktor od kręgosłupa).
Ja do 9 miesiąca na fitness śmigałam, a teraz gniję w domu, wykręcam się brakiem kasy, obiecuje sobie, że wrócę do pracy i wrócę na fitness i z przerażeniem obserwuję rosnący obwód w brzuchu. :o(
A najgorsze, ze wciąż mam -5 kg sprzed ciąży, więc motywacja tak jakby leży, bo ciuchów luźnych mam sporo. ;oP
P.S. Uwielbiam Cię czytać!
OdpowiedzUsuńPolecam Spinning:) A tekst świetny:)
OdpowiedzUsuńBardzo podobne mam doświadczenia z wagą. Przed ciążą, wskutek bieganiny szkoła Karolka - pociąg - moja szkoła - pociąg - dom schudłam 17 kilo nabranych zaraz po przyjeździe do Czech. Wróciłam do studenckiej figury. W ciąży przytyłam 8 kilo. Po porodzie (czerwiec) wyglądałam super. No i zaczęła się jesień, zima. Od lipca 2011 praca przy komputerze, cały dzień przy kompie z przerwami na karmienie, przewijanie, przytulanie. Do czerwca następnego roku +16. I jak tu zrzucić, jak kolejna praca przy kompie, tyle, że mniej absorbująca? Wysokość (170 cm)trochę pomaga, ale nie bardzo. Spodni nie założę za nic na świecie. Wiem, ze schudnę, kiedy pójdę do pracy POZA DOMEM. Czyli nieprędko. Odżywiam się fatalnie, bo wszystko na świecie mi smakuje, bo niczego nigdy sobie nie odmówię, bo mam za plecami lodówkę i szafki. Wszelkie zorganizowane męczarnie nie wchodzą w grę, bo za drogi interes. Eeeeh. Na razie jadę na herbacie detox, która mi zmniejsza, o dziwo, obwód brzucha :) Muszę wygospodarować więcej czasu na łażenie po lesie. Chociaż tyle.
OdpowiedzUsuńIlona
Kredko! Ja wiedziałam, po prostu wiedziałam, że lubimy taką samą muzę! :) LOVE! I też schudłam kiedyś 12 kilo, ale z pomocą rowerka treningowego. Potrafiłam jechać 3 godziny dziennie bez przerwy. To były czasy! 21:00, film czy serial, słuchawki i jazda. A kiedy przychodziła "ta godzina", a ja nie byłam w domu, to myślałam, że mnie rozniesie! Próbowałam wrócić chociaż do godziny kilka razy w tygodniu, ale ciągle coś wypada... na przykład Twój post :D a rowerek kurz zbiera w kącie.
OdpowiedzUsuńA ten Jack to taki, jak Brad Pitt w "Tajne przez poufne" braci Coen? ;) Przepraszam Jacka, jeśli zupełnie inny, ale tak jakoś mi się skojarzyło. Buźka, Kochana!
A ja przed ciążą w siatkówkę grałam. Amatorsko, ale grałam :) Szalenie to uwielbiałam. No ale zaprzestać trzeba było, coby Młodej nie uszkodzić :) W ciąży nie przytyłam dużo, bo gdzieś 8 kg. Jakieś 3 tygodnie po porodzie ważyłam już tyle co przed porodem i to bez żadnych diet, ćwiczeń i wyrzeczeń. Ot tak po prostu. Całkiem niezłą figurą cieszę się do tej pory, no nie licząc nieco wiotkiej skóry na brzuchu. Zatem nie muszę biegać czy ćwiczyć jakoś specjalnie. Czasem się śmieję, że Młoda dba o moją formę, bo jest strasznie żywym dzieckiem, nie daje chwili wytchnienia.
OdpowiedzUsuńJUST DO IT - wymiata :)
O tak,też się zastanawiam czemu Ci z większymi cyckami ćwiczą w klapkach? I nie wiem do dziś. Ksiażeczki do nauki czytania globanego tez mama. Od urodzenia córki zaczęłam nauczanie czytanie,jeśli będzie potrzebowała ciekawych materiałów, to pisz,a pomoge Ci wybrać.
OdpowiedzUsuńPo urodzeniu Panny M chodziłam na spining świetna sprawa ale odkąd wróciłam do pracy to ciężko się zmobilizować na dodatkowy ruch. A ksiązeczki fantastyczne
OdpowiedzUsuń