wtorek, 30 października 2012

do nieeeeba.

Będzie krótki [chyba] wpis o tym co niemiłosiernie wnerwia Mamę Bola.

- do szału doprowadzają mnie ludzie, którzy dotykają mojego dziecka w sklepach, na placach zabaw i innych miejscach publicznych twierdząc, że jest taaaaaki słodki - uchroń ich Boże gdy chcą mego dzieciora całować! Nie dotykać proszę!

- denerwuje mnie, że wszyscy twierdzą, że to dziewczynka [no za ładny taki na chłopca...] wrrr - a przepraszam ta kopara na bodziaku i samolot na bucie to co?!

- wkurzają mnie matki i ojcowie propagujący bezstresowane wychowanie objawiające się totalną zlewką na własne dzieci - a przy okazji i inne [kaszle dziecko na inne - luzik, popycha mniejsze - luzik, wali butem w starą babcie przy kasie - luzik, wyjmuje gila i wyciera o huśtawkę - luzik, piłuje twarz dla piłowania w autobusie - luzik...]

- nie znosze miny, takiej specyficznej - żal z dezapropatą i smutkiem skierowanym do dziecka - matek-polek, które dowiadując się, że jednak się cieszę, że od jakiegoś tam punktu nie karmię piersią, najwidoczniej jest to zestawienie absolutnie nie do przyjęcia - bycie matką + radość z odzyskania własnego cycka - więc oznajmiam wszem i wobec, że to mój cycek i moje dziecko a inne mamy niech się troszczą o swoje cycki. i swoje dzieci. i dodam jeszcze, że totalnie mnie ani ziębi ani grzeje kto jak co i ile karmi, jednak 3 latek podbiegający do mamy na placu zabaw i sam wycigający jej pierś jest średnią sprawą dla otoczenia....

- wprost do szału mnie doprowadzają kawalkady wózków na chodnikach - też wózkiem jadę i często zmieścic się nie mogę - a co mają powiedzieć ludzie, którym te wózki i zawartości wózkowe zupełnie latają koło... dlaczego oni mają skakać w krzaki i na ulicę? niefajne to.

- czuję, że się rozpędziłam więc na koniec o tym co mnie wnerwia ostanio najbardziej - papier toaletowy z napisem 'nigdy się nie kończy' na całej długości rolki. Reklama, hasło - ok ale nie na boga na papierze, który w efekcie się kończy a i tak zrywając ostatni kawałek człowiek musi przeczytać, 'że się nie kończy'. Cholera.

Tak właściwie to miałam pisać o naszym fajnym nowym nabytku. Sorterek. Sorterów na rynku zatrzęsienie, kolorowych, najczęściej głośnych. I my mamy takiego kloca ze Smyka, który piszczy i wrzeszczy jak się kółko czy trójkąt prawidłowo upchnie. I tak - Bolo się nim bawi. Zawsze raz. I pewnie, ze jakieś szatańskie to to nie jest i nie jestem aż taką fiźniętą matką żeby jakoś mocno taką zabawkę krytykować - w końcu dzieciństwo ma swoje prawa - też do badziewia i plastiku.
Jednak w moim ukochanym sklepie z mądrymi zabawkami wypatrzyłam to to. I trochę myślałam, że może Kurduplasty zlewkę mieć będzie ale jak to ze mną bywa - ja lubię - ja kupuje - dorosłość też ma swoje prawa.
I oprócz tego, że sorterek jest piękny, solidny i drewniany, zrobiony a jednego porządnego kawałka drewna i kosztuje naprawdę rozsądnie to okazało się, że Dziecior to jednak mądra bestia i namiętnie biedroną się bawi - i to totalnie zgodnie z przeznaczeniem. Skupienie przy tym jest wyjątkowe jak na roczniaka plus.
Podstawową różnicą w tym sorterze jest to, że układamy w poziomie [a nie jak to najczęściej bywa z boków postaci czy brył], dwa - chodzi tu o rozmiary dziurek na kropki biedronowe. Każda kropka jest innego rozmairu. To najbardziej zajmuje Bola bo to, że małe wejdzie do większego to pikuś, ale co z robić z tymi grubymi kropkami?
Małe paluszki kombinują, główka paruje, wystepuje cała masa operacji. To też duża różnica od zwykłych sorterów gdzie z reguły kwadrat nie wejdzie w koło i koniec kropka - dziecię się wścieknie lub zacznie walić tym kwadratem i szlag spokój w domu trafia.
Słowo daję, że nie spodziewałam się takiej determinacji i takiego wytężenia na polu przyczyna- skutek u Pana Klocka.
Często też nie doceniamy potencjału Małych, bo przecież w takich sorterach co wygrywaja melodyjki po paru razach Kurduplaści kumają, że to jakis dzyndzelek to robi i samego dzyndzelka paluszkiem trykają.
Ponownie okazuje się, ze prostota i przemyślana celowość zabawki wygrywa z natłokiem kolorów i dźwieków.
Totalnie polecam, bardzo fajne do wciągnięcia na listę 'od Mikołaja'.
My biedronę kupilismy oczywiście TU ---> Mądry Sorterek


 
 
 
 
 
 
 

sobota, 27 października 2012

Hejlowyn.

Tym razem będzie odrobinę inaczej bo Mama Bola przymknie się raczej [choć od komentarzy się pewnie nie powstrzyma] i premierujemy z naszą pierwszą fotoopowieścią.

Wiadomka, jesień, Haloween, Zadyszki - te sprawy. Nigdy jakoś specjalnie mnie to nie kręciło i zawsze na zawsze będę największą fanką Świąt grudniowych z ich klimatem i nastrojem.
Jednak Dziecior kolejny raz zmienia perspektywę i dynia w domu się pojawiła. Z dynią pewne foremki i inne gadżety, na które człowiek bezwiednie jakoś kasę wybula.

Nie moja to sprawa czy święto Haloween jest fajne czy nie, to czy to dobrze, że do PL zawitało czy nie [prawdę mówiąc mam dużo większy problem z Walentynkami...] Mama Bola pierwszy raz z tym świętem zetknęła się podczas epizodu 4 letniego mieszkania w Toronto. Wtedy trochę średnio moi rodzice się czuli, że to tak blisko Święta Zmarłych a tu takie harce i śmiejchujki.
Tak czy siak w latach 89-92 Mama Bola już się przebierała i łaziła z całą dzieciarnią po sąsiadach drąc się Trick or Treat [wymówić tego za cholerę nie umiałam więc udawałam i bezgłośnie gębą poruszałam a inni robili całą robotę - co prawda moje skrupuły wszystkich dziwiły bo taka na przykład chmara wietnamskich dzieci nas mijała i darła się coś w stylu 'tik i trut' bez żadnych wstydów]
No i potem człowiek do domu znosił całe torby słodyczy a w TV trąbili, żeby dzieciom je przeszukać bo pewnie jakieś 'drug'i' źli ludzie tam powsadzali i całą radochę szlag trafiał bo Dziadek Bola rekwirował zdobycze i wnikliwie jeden po drugim cukierku sprawdzał i nie zawsze oddawał.

Potem Haloween mi latało raczej koło dupala jak większość "społecznych" spraw.
Aż do teraz. Bolo za mały na 'tik i trut' ale dynię wypatrzył i duchy ogląda na wystawach i huczy 'huhu!' jako duch rzecz jasna.

Tak więc sobotę, na przekór śnieżną, postanowiliśmy z Tatą Bola jako preludium do Świąt grudniowych zrobić [bo trzeba wiedzieć, że nawet bezdzieciorowi rodzice Bola pierniki piekli co rok, ozdabiając po swojemu i rozdając znajomym a resztę na choinkę wieszali wraz z suszonymi plastarmi pomarańczy i innymi cudami - ale o tym w grudniu]
Jako, że preludium i Dzieciora 'naumieć' trzeba postępować i z emocjami [a tych tak wiele, że aż Rodzice Bola nie przewidzieli ile!] radzić sobie podczas tych podniecających czynności, tak pół soboty spędziliśmy 'robiąc' jesienne ciasteczka.
I o tym ta fotorelacja będzie.
Zamykam się. Mniej więcej....


 
 
Kurduplasty słysząc, że będzie robił ciasteczka stanowczo domagał się biszkopta... no w końcu to pierwsze ciastek pieczenie w życiu! Ale mu fajnie....   
 
 
 
Chłopaki bardzo dzielnie wycinali ciacha.   
 
 
 
Bolo i jego słynne "Mama mam rzyga na twarzy!" na dotyk surowego ciasta.   
 
Tata Bola postanowił zbudować 'coś jeszcze' z resztek.  'Rzyg' się pogłębiał.  
 
 
Ciacha sypaliśmy brązowym cukrem. Moje dziecko pierwszy raz w życiu spróbowało 'czystego cukru' - Armagedon! dla Mamy i olśnienie dla Bola.   
 I jak to z cukrem bywa - miłość od pierwszego języka lizania.

 
 
Gdy ciacha trafiły do pieca nastąpił absolutny dramat. 
Małe warowało przy pieczeniu bite 20 minut.
Jak już z rozpaczy nie dało się wytrzymać pomógł  najkochańszy biszkopcik.  
 
Dynia. Dynia to fajna rzecz. Najfajniejszy w niej jest ogonek, który straszliwie kusił żeby go gryźć.   
I kusił....
Aż skusił.
Tata dynię zabrał ale Bolo obiecał, że już nigdy przenigdy do buzi dyni ogonka nie weźmie...
I Tata dynię oddał!!!  
A Kurduplasty poczuł ducha Haloween.
W tym czasie ciacha przestygły. Małe z dużą dozą braku zaufania poszedł do nich. Na pewno nie wyglądały jak biszkopty więc coś nie grało.
Ale kusiły....
Aż skusiły.
I 'niamniam' się rozpoczęło.
Ważna sprawa - wg Bola każde ciacho inny smak miało. Najpyszniejszy bo na 4 'mniamy' był duch, dość dobry na 'mniamy' dwa był jeden z listków, natomiast absolutnie nie do przyjęcia i na 'fujfuj' był kapelusz czarownicy, którym Bolo w całości obdarował i nakarmił Tatę.   
I muszę to napisać - to był tak super dzień, że aż nie mogę sobie wyobrazić jak będzie najsuperzej spędzać czas przed - w - i po świąteczny w grudniu. 
Jednak Dzieciory maja swoje dobre strony....

Foremki - kupione w HomeDecor.
Przepis na Ciacha - iść do Tesco, kupić ciasto francuskie, dalej postępować wg zdjęć powyżej.
[no chyba nikt nie sądził, że ja coś 'zagnietłam'...]

czwartek, 25 października 2012

Nie ostateczne.

Bolo, zjesz zupę?
- Nie.
Bolo, zjesz obiad?
- Nie.
Bolo, zjesz owoce?
- Nie.
Bobek, a Ty wiesz, że Mamę zaraz szlag trafi?
- Tak.
To zjesz obiad?
- Nie.

Stało się, Bolesław nauczył się komunikować dość sprawnie.
Najważniejszymi słowami są:
'amniam' na biszkopty i mięso,
'kaa' - kawa,
'nie!' - Bola 'nie' jest 'nie' stanowczym i nieodwołalnym,
'tata' - i tu jest pewien myk przysparzający Mamie Bola wiele niezręcznych sytuacji - słodko i rozkosznie wymawiane 'tata' to zwyczajnie znaczy 'tata Bola - fajny koleś', jednak 'tata' wypowiadane gardłowo i basowo oznacza [chyba] każdego człowieka męskiego. Każdorazowo na spacerze gdy Kurduplasty drze się na kolejnego faceta: "TATA!" zapadam się coraz niżej pod ziemię. Nie dość, że Panowie reagują dość histerycznie i widać w nich natychmiast strach, że nie daj boże kiedyś.... a teraz ....?! umykają cichaczem, bocznym chodnikiem, z paniką w oczach przyglądając mi się ukradkiem czy może gdzieś... kiedyś... i motorek w dupkach się uruchamia natychmiast i jak tratwy szukają wejścia do metra byle zejść z oczu Panu "TATA!!!". Bywa i tak, że jakaś Pani z politowaniem popatrzy na dziecko, że biedne takie chowa się niemal samo, bez ojca, bo pewnie to to nie gotowało, nie prało, zaniedbało się, albo! o jezuu, z wpadki dziecięcie jest a co ono winne!? Bywają i zaproszenia na kawę ale o zgrozo to z reguły jacyś prawdziwi tatowie są i niby fajnie bo czują o co chodzi ale i oni mamy swoich dzieci mają a ja lojalna w niedoli macierzyńskiej jestem. Więc odmawiam. I tłumaczę Dzieciorowi - nie mów na każdego faceta "tata" bo Mamie głupio, i się gapią, i myślą niedobrości... i co na to Dziecior, popatrzy, całusa da, że niby wesprze i za minut trzy kolejnego gościa traktuje okrzykiem swym aż ten biedulinek następny potyka się, w kałużę wpada i do domu z poczuciem winy wraca.
'mama' - mama to mama ale słowo pojawia się rzadko, bo mama jest gdy: jest źle, jest straszno, jest smutno, jest choro, jest głodno...Niestety wg Bola coś jak 'mmmammaa' robi krowa - co zbyt miłe synku jak zwykle nie jest z twojej strony.
'kuka' - kupal
'tak' - na przekór mojego 'nie'
'dziudziu' - od 'dzidzi' po 'dziub dziub'
no i jeszcze wszelkie udawanie zwierzaków...kogut jest totalnie superowy bo Bola kukuryku to 'kukułłyuuuuuuuuuu' i to uuuu na końcu może trwać i minutę, wiadomo, psa umiemy, kota miauczeć też, beczeć jak owca, kwakać jak kaczka, koko robić kurkowo i chrumkać zawodowo jak świnka.

Bolo idziemy zmienić pieluchę.
- Nie.
Bolik, proszę Cię, nie mam już siły.
- Nie, nie.
Będziesz chodził z taką do kolan?
- Tak.
Ale to mega fuj fuj.
- Fuj fuj.
To idziemy zmienić pieluchę?
- Tak.
Jesteś super koleś wiesz?
- Tak.
No to chodź.
- Nie.

Niedawno pojawiło sie nowo całkiem słowo - 'OŃŃ'
Trudne to słowo wielce i tajemnicze. Jak się niebawem okazało - "OŃ' to Henryk, Hennniiioo, słOŃ.
[ tak wiem, nadajemy imiona zabawkom... no trudno, każdy ma jakieś ciemne strony.]
OŃ jest słonio-poducho-pluszako-worko-kumplem.
'Oń'-a Mama wypatrzyła na pewnym fanpagu na FB i z miejsca jakoś skradł jej serce i kolorystyką i kształtem swym.
Gdy w mailu dodatkowo dowiedziałam się, że OŃ ma ogon w jamniki, które trzymają parówki. O basta. Ten ogon powala.
I szczerze mówiąc to ten OŃ był bardziej bo Mamie się spodobał niż, że Bolo jakoś w ogóle na niego zareaguje. Jak pisałam wcześniej niestety i Irena i Stefan i Tadzio... każde w łeb oberwało i od dorosłego syna mojego bana na łóżko dostało.
OŃ też do łożka nie trafił ale pewną lukę zapełnił. Odkąd Kurduplasty mógł tarzać się w Sowach Na Jagodach tak zaczął doceniać sprawy 'miziumiziu' czyli coś co w dotyku i przy policzku przyjemne jest. OŃ jak najbardziej taki jest a do tego jest na tyle duży, że można go skrupulatnie na dywanie ułożyć a potem z całym impetem rzucić się na niego. Zabawa ta wymaga pewnego treningu i bywa, że głowa w OŃa nie trafi, jednak zabawa opatentowana przez Bola jest na tyle świetna, że Małe nie kwękwa z powodu kolejnego guza tylko OŃa jeszcze dokładniej układa na dywanie.
Henio spełnie też wszelkie funkcje jakie mały chłopiec na ewidaentną potrzebę używania. Targanie, szarpanie, rzucanie, tłuczenie, wieszanie za uszy, za trąbę, za ogon wszędzie gdzie się da, siadanie na nim na bajce o Dougie'im, wycieranie w niego nosa i karmienie biszkoptami [ Bolo się pokapował, że on jedyny tak naprawdę wypluje biszkopta więc Bolo stratny nie jest a grzeczny był bo poczęstował...]
Podsumować sprawę OŃa mogę tak - brakowało nam go do tej pory jak cholera.
Jeden minus, że owe czynności są wykonywane w tak kosmicznym tempie, że absolutnie nie do uchwycenia aparatem, mimo, że Mama Bola wyjątkowo szybką kulką jest gdy ma obiektyw we władaniu.

Dodam jeszcze, że całkiem ujęła mnie Pani, która OŃie tworzy, bo jest ogromnie twórczą ale skromną osobą, te swoje cydeńka wycenia naprawdę niziutko, bo to kwestia dwudziestu może paru złotych. A OŃie i inne jeże i wieloryby dodatkowo pakowane są w szary papier, sznurek z dodaną karteczką... że zrobione z miłością dla Bola... no każda Matka zmięknie a chyba nie muszę nawet pisać jakie to stwarza możliwości prezentowe - i podkreśle... tanioszka ;)
Wszelakie OŃie można kupić TU ---> Milutkowa Kraina kontaktując się z Milutkową Panią na pw albo przez maila. I żeby nie było - nie znamy się.... [a szkoda]

Milutkowa Kraina jest też jednym z naszych sponsorów konkursu jesiennego ---> TU