czwartek, 30 sierpnia 2012

cuda. Cuda Panie!

Nie będzie dziś wesoło. Ojjj nie!
Zwyczajnie zdobycz jaką zdobyliśmy zasługuje na notkę konkretną i zwartą.
Za to poszalałam ze zdjęciami, taka to była przyjemność.

O co chodzi?
Chodzi o klocki dotykowe firmy PlanToys.
Pudełko jak pudełko a w środku?
O jezusku! Każda para klocka zapakowana w pojedyńczy papierowy woreczek.
I przepadłam a razem ze mną Bolo, Tata Bola, Ciocia Bola a nawet Dziadek Bola.

Klocków jest 10 szt. Pięć par. Zwierzaki.
Ale nie byle jakie zwierzaki, przede wszystkim owe zwierzaki można pomacać.
Paluszek wskazujący Pana Kurduplastego był gotowy do działania od razu i jest od kilku dni tak samo zaangażowany gdy te piękności wyciągamy.

Zwierzaki mają brzuszki do macania. Kaczkę wymacać można piórkowo, konia - sierściowo, lwa - pluszowo, owce - wełniasto a słoń? Słoń to faworyt Bolowego palucha i języka - dziwna gumowa faktura.
Każdy brzuch wymacany zostaje również przez każdego dorosłego, no oprzeć się nie można żeby tam palca nie powtykać.

To nie wszystko - jest dopasowywanie i nazywanie kolorów, dopasowywanie i nazywanie kształtów.
Każdy zwierzak przy macankach oczywiście okraszony jest gębowym dźwiękiem rodzica.
I tak Bolo biorąc owce i wpychając sobie jej brzuszek do paszczy pięknie wymawia bee bee.
Pracuje nad kwa kwa. 

Rodzice dumni bo to prawie jak habilitacja.

 [ swoja drogą jak robi słoń? bo w głowie człowiek wie jak robi ale gębowo już nie wychodzi, trudny cholernie ten słoń jest ]

Nawet Dziadek, który dość skąpy w zachwytach nad czymkolwiek jest wyraził opinie, że porządne wykonanie a w dodatku uczą matematyki. 

Klocki są z przyjemnego w dotyku drewniaka, pomalowane tak, że nawet szpileczkowa jedynka Bola ich nie porysuje.

Chciałabym napisać więcej, pośmiać sie trochę ale nie mogę.
Piękne, mądre, edukacyjne i rozkoszne do obcowania klocki to są.
Polecam absolutnie a najchętniej podpisałabym się pod ich projektem i zainwestowała w firmę.
Czysta, prosta przyjemność.
Cena: 66 zł.

I strzeżcie się wszelkie Mamy, które zaproszą nas na urodziny dzieci od 0 do 3 lat. Na stówe,
dostaniecie od nas te klocki!

DOSTAJĘ WIELE PYTAŃ O TE KLOCKI - LINK TU -> Klocki Dotykowe


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

środa, 29 sierpnia 2012

panie pilocie! dziura.

Zacznę od tego od czego jest mama a od czego tata.
Mama jest od wszystkiego.
Tata jest od fajności.
Tata sie zna na różnych męskich sprawach.
Przykład:
Mama, Tata i Bolo spacerują. W pewnym momencie musieliśmy przekroczyć wózkiem z siedzącym Kurduplastym wieelką kałużę. Tata Bola się lekutko podjarał i wykrzynął Przekraczamy wodę jak...?!
Na to ja, dumny kujon, że zna odpowiedź wykrzyknełam: Jak Mojżesz!

Tata Bola tak mocno klasnął się w czoło, że aż pies, który w pobliżu wynonywał qupala owa czynność zawiesił.

Amfibia! Jak Amfibia! Chryste Panie jaki Mojżesz!?... 

Ale do rzeczy.


Gdyby ktoś dziś się mnie zapytał dlaczego kupiłam takie coś co książką nie jest, zabawką nie jest, fajne też nie jest to z miną wskazującą na inteligancję minus sześć odpowiem - Nie wiem!

Książka - kloc z 4 stronami i "trasami". No badziew nad badziewie. Samolocik plastikowy bubel nakręcany tak, że duży dorosły ma problemy, a potem bolą palce. I nawet jak już dzieciak się w miarę przekona, że ów samolocik to nie robak groźny bzyczący po podłodze to i tak się już człowiekowi dorosłemu odechciewa zabawy. Księga jest cieżka, kartonowa i ma solidne tyły niczym mama Bola.
Pomysł był ale sie nie udał. Samolocik i tak wypada z tras to księga jest krzywa i niestabilna.
Ilustracje brzydkie. Teskty toporne jak w podręcznikach do geografii z liceum jakie matka pamięta.
Nuuudy Panie nuuudy.

No dobrze. Fuj fuj a co na to Pan Kurduplasty. Człek mały najpierw bał się przeraźliwie całej tej afery, bzyczy, spada, ucieka, małe, cieżko zlapać i strzela w paluszki.
Na kolanach u mamy było już lepiej, Naręcaliśmy ( co boli! ) i puszczaliśmy samolocik po trasach.
Trochę frajdy było. Pięknie uczyliśmy się wymawiać bziiii bziii [o czym jak dowiedział się Tata Bola to mocno się wnerwił, że dzieciaka uczę źle i że samoloty bziii nie robią. A skąd ja to mam wiedzieć jak samolot to dla mnie milion ton w powietrzu latające na słowo honoru. Duży silnik i mnóstwo magii. I nigdy przenigdy nie uwierzę w te wszystkie ciągi i że bezpiecznie. Mama Bola latać czasem musiała co kończyło się znienawidzeniem jej przez resztę pasażerów bo przy każdym puknięciu darła się spadamy! - no i na Boga! zawsze siedzę przy jakiejś chyboczącej się śrubce. Zawsze. Lot do Londynu z taka śrubką wykańcza ale do Kanady?! Brrr.... ]

A potem Tester poszedł spać.
Więcej "tym' bawić się nie chciał.

Aż za sprawę zabrał się po męsku Tata Bola. Tata Bola umie udawać gębowo spadającą bombę, wszystkie rodzaje aut, pociągów i oczywiście odgłosy wojny.
Dla mnie to to i tak brzmi jak bziii bziii jednak Bolo najprawdopodobniej jako facecik słyszy więcej i odgłosem prawdziwego samolotu zachwycony był. Ku pewnej satyfakcji mamy i tak powtarzał nasze [!] bziii jednak przyznaję, że tym razem miało pewną głębię i odpowiednią intonację.
Dziecko z pogardą patrzyło na matkę, która do zabawy dołączyć chciała ze swoim bzii babskim i całkowicie dennym.
Z Tata zabawa była przednia, jednak byłaby taka sama z każdym innym samolotem, ładnym, może drewnianym, fajnie wykonanym i estetycznym.

Drugi raz nie kupiłabym tego czegoś i męczy mnie czemu w ogóle to zrobiłam.
Beznadzieja - nie polecam.
Być może będzie to fajna pozycja dla jakiegoś 3 letniego fana lotnictwa. Uważam jednak, że na rynku jest tyle pieknych, oryginalnych i solidnych rzeczy, że wybór tej jest na szarym końcu. A cena wywindowana już całkiem.
"Nakręcany samolot" wyd. Olesiejuk cena: 60 zł



 
 
 
 
 
 

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

cienki wentyl.

Pewna krowa została oskarżona o to, że puszcza bańkowe bąki a nawet o to, że jest zabawką dla dorosłych. [ Swoją drogą znam historię pewnej mamy, która notorycznie dawała synowi paczkę prezerwatyw do zabawy, zajmowało mu około godziny jej rozpakwoanie, pootwieranie każdej z 3 sztuk, a potem naciąganie gumowych atrakcji na nogi mebli czy glowę siostry - no i cóż w tym złego się pytam? Jednak społeczeństwo nie zaakceptowało owego pomysłu na święty spokój utyranej matki i musiała ona pasje syna zmodyfikować na balony i gumowe rękawiczki ale życie już nigdy dla nich nie było takie samo ]

Także, od razu w ramach wyjaśnień, krowa kupiona w sklepie z zabawkami dla dzieci, owszem, Tata Bola dmuchał ją pompką ( na rany boskie - dołączoną do krowy... )
Zresztą krowa ma bardzo cienki wentylek.
A Bolo myśli, że to jej pępek...
Dobra. Do rzeczy.

Owa krowa była zakupiona ponieważ Mama Bola stara się zapewniać dziecku odpowiedni rozwój i wyczytała, że oto dmuchne cudo nauczy Kurduplastego utrzymywać równowagę, balansować, skakać i że jest świetnym trenigiem przed rowerkiem biegowym, który jest świetnym trenigniem przed rowerkiem dwukołowym tak aby obciachu z kijem od mopa na dzielni nie było.
Tata Bola twierdzi, że to wszystko trening przed małżeństwem aleeee nie o tym ten blog.

Pan kurier, na ktorego Bolo zawsze czeka pod windą ( czeka też pod windą az sobie pan kurier pójdzie )
przyniósł Panią Bydlęcą i Tata Bola jak już wspomniałam od razu ją nadmuchał.
Mówi, że dmucha się łatwo, ma biedny traumę z dmuchaniem zabawek bo mamy taki walec do raczkowania... to dmuchał pół dnia, gębowo, potem mówić nie mógł, jeść nie mógł, kaszlał....

W każdym badź razie nadmuchana krowa stanęło oko w oko z Bolem. Okrzyczał ją najpierw ile sie dało i małe gardziołko potrafiło. Mama Bola uznała, że trzeba dziecku demonstrację zrobić i na krowie zasiadła, beztrosko za roki złapała i podskakując wydawała zachęcające okrzyki "digong digong" [nie wiem czemu takie i tlumaczenia się z nich odmawiam!]
Tata Bola wykrzynął coś w stylu, że o jezus maria, pęknie! 
Nie pękła a BMI Mamy Bola nie wynosi 20 więc duży plus za jakość.


Po pierwszych kotach za płoty z krową Bolo dosiadał ją wielokrotnie. Obiektywnie rzecz ujmując trening najwidoczniej mu potrzebny bo spada z niej przy pierwszym ruchu. Więc asekuracja rodziców niezbędna. Po paru digongach dziecku się nudzi i chce zejść. Zdecydowanie krowa jest lepsza do walenia w nią oraz rewelacyjna do wspinania. I tu spełnia swoja rolę-nierolę doskonale bo amortyzuje wszystkie upadki na brodę, fajnie też chroni głowę Kurduplastego jeśli jest dostawiona np do ściany.

Krowa ma też wspomniany pępuszek/cienki wentyl który jest prawdziwym wyzwaniem dla Mistrza Brania Rzeczy do Paszczy, bo ciężko tam się dostać z zębami i jęzorem.

Jak zobaczycie na zdjęciach ma też pewną funkcję, która wymaga użycia pilotów, jednak jest to pilnie strzeżona przez mego syna tajemnica.

Podsumowując - Bolo nie ćwiczy na krowie równowagi w sensie digongów ale doskonale ćwiczy ją wstając przy niej, wspinając się. Myślę, że na skakanie przyjdzie jeszcze czas.
Krowa jest fajna i fajnie wygląda. Jest gumowa i solidna. Ma muminkowatą twarz. Minus za wykonanie - gdzieniegdzie jakby rozmazana farbą kopytna. Super, że nie śmierdzi gumą. Wentylek nigdy nie wypadł. Cena ok 75 zł.



 
 
 
 
 

BĄKI BAŃKOWE



sobota, 25 sierpnia 2012

bebebe, muuuu i patataj jako dzwięk kopytny

Dziś będzie o farmie.
Farmę wyprodukowała firma polska SMIKI, która jest chyba dziecięciem Smyka.
Tam tez kupiłam ją ja. Za ok 50 zł.

Farma to plastikowe, paskudne pudełko. W kolorystyce typowej dla FiszerSzajs i innych takich co brzydkie a dzieci kochają. PRLowskie kolory, grafika, która wygląda jakby jak projetował inżynier od mostów, jakość słabiutka ale o tym zaraz.

Farma jest niby sorterem, no dobra, na upartego trzeba wsadzić zwierzaki do odpowiednich pokoi i je zamknąć. Tu zaczyna się genialność zabawki - DRZWICZKI! 4 sztuki zamykane na kluczyki, które niesfornie dyndają na badziewnym sznurku. Każdy pokoik jest dla odpowiedniego zwierzaka z przypasowanym kolorystycznie kluczykiem. Kluczyki są różne i biada temu co myśli, że kluczykiem od owcy otworzy pokoik konia.
To nie wszystko.
Farma ma mnóstwo guzików.

[w ramach wyjasnień - mój syn gdyby mógł wybierać z czego ma się składać świat wybrałby następujące pozycje: mama, tata, ciocia, skórki od chleba, paprochy podłogowe oraz wszelkie śrubki, guziki, wszystko co z czegoś wystaje czyli tzw finkolki]

Guziki owe wygrywają melodyjki. Litości dla matek i babć ( bo im się nie płaci za to, że tego wysłuchuja 809 razy dziennie w odróżnieniu od opiekunek - ale o tym kiedy indziej )
Melodyjki są 4, skrzekliwe i w stylu Old McDonald. Kurduplasty kocha je wciskać i patrzeć jak matka udaje, że się cieszy. Plus jest taki, że są w miare ciche, minus - nie ma wyłącznika.
Guzików nie koniec! Geniusz projektantów poszedł o krok dalej i stwierdzili, że czemu mają kończyć dzieło na 4 .... w każdym pokoiku, pod dupalem zwierzaka znajdują sie kolejne, które powodują, że do skrzekliwej melodyjki dołącza swój ŚPIEW zwierzęcie.
Piszę to i płakać mi się chce bo Bolo wstanie i znów mi to puści.
Bo wyobraźcie sobie, że Old McDonald leci z trzeszczącego pudła, skrzeczy, jęczy a do niego przyłączyła się owca ze swoim beee beeee beee... a zaraz potem domuczy to samo krowa a utwór zakończy koń.
Konia najbardziej nie lubię. Wwierca się w mózg i potem cały dzień mi brzeczy w głowie.

Jakość zabawki marna, jak widać na dokumentacji fotograficznej drzwi łatwo wyrwać, szczegolnie wnerwiające były zielone więc ich już nie ma.
Bolo uwielbia farme za to, że:
- ma mnóstwo guzików
- ma drzwiczki, które nigdy przenigdy nie mogą byc otwarte bo moje dziecko nie jest w stanie tego wytrzymać i MUSI je zamknąć
- kluczyki - HIT, pyyyyszne są owe kluczyki a w dodatku trzymaja się na najfajniejszym supełku, który jest jeszcze pyszniejszy
- farma gra a moje dziecko muuuuzykę ( znowu płakać mi się trochę zachciało ) kocha i wyśpiewuje z owca i krową swoje eee eeee eee e e eeeeeeee

[mieliśmy gości, jednym z gości był 4 letni pan, ów pan zakochał się w farmie, jego zabawa polegała już na sortowaniu tych zwierzaków, zamykaniu ich w więzieniu i kazaniu biednej Ciotce czyli mi aby je uwalniać, i tak do 17.... aha przyjechało to o 11....

Czyli co?
Brzydkie, proste, denerwujące ludzi po 5 roku życia - Bolesław kocha więc jednak polecam. Fakt, faktem, że zabawką zajmuje się naprawdę długo jak na roczniaka.



 
 
 
 
 
 
 
 

piątek, 24 sierpnia 2012

macanki Tygryska Boliszka

Pierwsza "recenzja" książki na tym blogu zasługuje na pozycję iście wyjątkową.
Księga jest wprawdzie w jęzku angielskim i o tym, jak Tygrysek szuka mamy ale nic nie stało na przeszkodzie aby stała sie ukochaną książką o Tygrysku - oczywiście - Boliszku i o tym, jak szuka czegoś [lub kogoś] do zjedzenia.

Baby Touch - "Tickly Tiger Rattle Book" wyd. LadyBird

Bolo dostał ta książkę na pierwsze urodziny. Jego ukochana Ciocia Asia od razu miała pomysł na jej czytanie ( co raczej wynikało z lenistwa żeby po angielsku się nie zmeczyć )

Co jest takiego wyjątkowego w tej książce. Ano wszystko!
Mały paluszek pracuje dzeilnie żeby wydotykać na amen wszystkie włochate brzuszki,
wypukłe wypustki meduzy, ukochane brokatowe spaliny, twardą skorupkę żółwia, śliskie wagony czy wreszcie super fajną grzechotkę w rogu książki, którą trzeba popukać i powiedzieć: "Dzyń Dzyń wstawaj Tygrysku Boliszku!" albo "Dzyń Dzyń odjechał pociąg"

Księga jest czytana codziennie, Pan Kurduplasty aż piszczy jak widzi, że będzie czytanie.
Czeka z wypiekami na ulubione strony i macanki.

Czekamy na dostawę nowych książeczek baby Touch bo ku uciesze mamy jest tego caaaaała seria!

[muszę nadmienić, że Bolo ogólnie uwielbia książeczki, czytamy mu od dawna - dostosowując oczywiście treść do niego, będziemy  polecać - lub nie bo i takie są buble książkowe - jeszcze wiele wiele innych i raczej polskich]

Cena: 8 funtów Absolutnie Warto!!!



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

z braku laku.

Nadchodzą takie chwile w życiu matki, że jedyne o czym marzy to żeby nikt nic do niej nie mówił, nikt na nią nie patrzył. Chociaż przez 10 minut.
Jednak mając Bola jako syna trzeba się nieźle nagimnastykować aby taki stan osiągnąć, bo wiadomo, że zabawa fajna to z mamą, że czytanie to z mamą i nawet samodzielna zabawa piłką czy tamburynkiem wymaga mamy uwagi i zachwytu.
Moja wyobraźnia samą mnie zaskakuje, chociaż biorąc pod uwagę poziom zmęczenia i uczucie, że jeszcze raz powiem hau hau albo kic kic i oszaleje to może i nie....

Taki dzień nastał niedawno, nic Chłopaka na dłużej bez mamy nie zajmowało.
Gdy już wszystkie "tego nie wolno" z szuflady dziwności bylo wolno, gdy już dziwności stracily magie bo dziwnościami po obślinieniu i rzuceniu przestały nimi być - umordowana matka doznała olśnienia.

Garnek i wręcz obrzydliwe fujfuj herbato-kawy w kapslach.
20 minut spokoju!
20 minut się nie patrzył!
20 minut był absolutnie zafascynowany olśnieniem mamy.

[ w ramach wyjaśnień, kapsle owe dostałam za darmo jako gratis do zamówionej kawy dobrej i pysznej, bez której wstać rano, stać w południe i nadal chodzić po południu byłoby niemożliwe - kapsle są świetne, nie do zagryzienia, wydają cichy dzwięk szszszszz koło ucha i można je mieszać w garze, wyjmować, wkladać, rzucać i jest ich taaaaaaaaaaaaak dużo na raz ]

POLECAM. :)))